Oglądałam bardzo dawno temu film. Nie pamiętam ani tytułu, ani fabuły, ani aktorów. Pamiętam tylko jedną scenę.
Słoneczny dzień. Szeroki dziedziniec. Na otwartej przestrzeni, przy stoliku pod baldachimem siedział mężczyzna w jasnym, eleganckim garniturze. Ustawiali się przed nim w długiej kolejce pracownicy... a może to byli niewolnicy, którzy należeli do niego? Każdy podchodził i podawał własne imię, którego ów mężczyzna szukał na swojej liście; gdy znajdował, wskazywał palcem. Wówczas niepiśmienny robotnik - zamiast podpisu - stawiał w odpowiedniej rubryce krzyżyk, by potwierdzić swoją obecność.
Może natrafię kiedyś na ten film i dowiem się, o czym opowiadał.
Niezależnie od tego, czy go obejrzę, czy nie - wiem, że pewnego dnia znajdę się w podobnej sytuacji. Mężczyzna w jaśniejących szatach usiądzie w otwartej przestrzeni, na tronie pod baldachimem ze skrzydeł anielskich. Ustawią się przed Nim w długiej kolejce robotnicy. Każdy podejdzie i poda swoje imię, a ów Człowiek poszuka w swojej księdze - czy przynależało do Niego.
Bowiem jeśli przynależało, to niewątpliwie tego imienia właściciel zaznał w życiu trudności, bólu i cierpień, upokorzeń i walki - trochę jak niewolnik. Ale to bardzo dobrze! Bowiem Jezus na Swojej liście zaproszonych do szczęścia w Królestwie Niebieskim, przyjmuje tylko podpisujących się krzyżykiem.... jak własnym imieniem.
Meroutka
|