Jedno z ostatnich zdjęć z moimi "wnukami". Przyprowadził ich ojciec, pan Krystian. Rodzinę rozpoznać można po ich jednakowych strojach.
Nie wiem, czy to się w Polsce uda, ale na wszelki wypadek kupiłem wczoraj materiał na wspólny ubiór dla rodziny Marysi. Np. tata i mama bluzki, a córki spódnice z tego samego materiału. W Kamerunie rodziny z L'Equipe Notre Dame tak się ubierają.
Dzięki Whatsapp mogli sami dokonać wyboru. Wybór padł na pierwsze dwa.
Jedna z moich prac. Dostałem dwie pasyjki i musiałem ukrzyżować Pana Jezusa (z drżeniem serca).
Tyle (75 kg) jest teraz - a było 92 kg, gdy tu przyjechałem.
To zdjęcie zrobiłem w drodze nad morze, w Kribi. Zwróćcie uwagę, jak krótko żyli pierwsi misjonarze z Europy.
Na strych wchodziłem jeszcze wiele razy, i zakładałem złącza zamiast skręconych drutów. Przy okazji miałem saunę i traciłem wagę.
Była też i taka praca. Siostra Hanna zafundowała, a ja rozwiesiłem obrazy o treści religijnej w każdej klasie w szkole w Nkoum. Nauczyciele dostali zadanie: przeprowadzić katechezę na temat treści przedstawionych na obrazach.
Był też taki czas, zaraz po przyjeździe, że zaprojektowałem siostrom meble do magazynu. Pod konkretne wymiary ich walizek i innych rzeczy, które do tej pory leżały pod ścianą.
Ostatni wyjazd ze szkoły w Nkoum. Trochę smętnie. W tej wiosce znalazłem wielu przyjaciół. Mam nadzieję, że jeszcze coś dla nich uda się zrobić. Może uda się załatwić komputery dla kadry nauczycielskiej? Bardzo by tego chcieli.
Kolejne zaskoczenie. Polski produkt na półkach w Kamerunie.
Obie pralki działają. Brakującą cześć kupiłem przez internet w Polsce w Koszalinie, przywiozła ją s. Agnieszka.
Plan na dziś jest taki: zaraz o 6.30 będzie Msza św. w mojej intencji, zamówiona przez siostry. Po śniadaniu wyjeżdżamy już z bagażami do sanktuarium Matki Bożej z Medzugorje. Tam - podobno jest pięknie - spędzimy cały dzień. Potem na lotnisko. Być może, uda się jeszcze na zakończenie coś dopisać wieczorem. Wylot o 20.40. Przystanki w Duali i Brukseli. W Warszawie o 9.50 będzie już na mnie czekać Marysia z wnuczkami. Westchnijcie do Pana, aby liczba startów i lądowań była parzysta.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę pisał posty z Afryki dla Płomienia Pańskiego, to bym nie uwierzył. No cóż, czego to się nie robi na misji - oprócz stolarki, hydrauliki, mechaniki, elektryki... Miałem nadzieję, że przez to otworzycie swoje serca i portfele, zaradzimy niektórym potrzebom tutejszej ludności, którym służą siostry pallotynki. Służą - o ile dajemy im taką możliwość. Inne kraje już wycofały swoje siostry; nasze jeszcze nadal pracują. Nie wszystko udało się zrealizować, ale wiele wspólnie zrobiliśmy. Siostry bardzo za to dziękują. Są gotowe przyjechać do Wrocławia i spotkać się z wami w czasie swoich urlopów, o ile je zaprosimy. Siedzę na lotnisku w Yaounde, już po wszystkich odprawach, i czekam na lot do domu. Jeszcze wam prześlę kilka zdjęć z dzisiejszego dnia (o ile zdążę) i czas chyba rozwiązać grupę. Trochę wam - bez pytania - pozapychałem telefony informacjami z Afryki, ale mam nadzieję, że się za bardzo nie gniewacie. Do zobaczenia we Wrocławiu.