Stoisz przed moim progiem, pukając.
Czekasz
- w osobie męcząco potrzebującej wsparcia:
słowem, uchem, groszem; różnie bywa
- w przykurzonym tekście Pisma
- w zaproszeniu do modlitwy poza litanią próśb.
Pukasz delikatnie
(nadal woląc przychodzić w cichym powiewie,
nie w burzy i wichrze?)
dziś, to mało praktyczne.
Zrozum, Gościu,
my reagujemy na mocne uderzenie
harfę i cytrę
(pięknie, przyznaję, brzmiały w psalmach)
więc harfę, cytrę, jakieś skrzypce czy flety
zastępujemy perkusją,
odziewając się w hałas,
jak w pancerz,
tak już jest.
Powinieneś pukać głośniej.
Nie muszę chyba przekonywać,
że otworzyłabym!
"Gość w dom..." i tak dalej,
jakże byłoby miło.
Zgoda na wizytę,
jeśli ją dobrze ustawię,
nie grozi zresztą, właściwie, niczym
mojej dobrze zakonserwowanej
zgodnej zarazem z aktualnie panującymi wzorami
osobności.
Prawo, z kolei, do wolności
spotkania z tobą
mam zagwarantowane:
mnie na nim zależy
ale bardziej - Tobie.
Więc...nie odejdziesz, prawda?
Zaczekasz przed progiem?
Na pewno.
Na pewno.
Przecież wiesz, jak bywa:
niedobory czasu
dyspozycji psychicznej
czy fizycznej
kurze jeszcze nie starte
a nawet jakiś śmieć w kącie
brak bibułkowych girland
napisu: "Serdeczne powitanie"
lub "Bardzo serdeczne"
trzeba czekać.
Czekasz.
Pukasz.
Póki żyję.
Anna Zawadzka
|