Przebaczenie. Trudny temat. Szczególnie jeśli dotyczy nas bezpośrednio. Ostatnio w kościele była znów czytana Przypowieść o Synu Marnotrawnym, inaczej zwana Przypowieścią o Ojcu Miłosiernym. Zawsze odnajdywałam siebie w zagubionym synu, który wracał w objęcia oczekującego go ojca. Czułam radość z tego jak ojciec po prostu obejmował go miłością. I jakoś nie mogłam do końca zrozumieć postawy brata. W tym roku spojrzałam na niego trochę inaczej. I to (nie)stety w jego postaci odnalazłam się tym razem.
Dla uproszczenia opisu przyjmijmy, że syn M to syn marnotrawny, ojciec to ojciec, a brat to syn ojca ale brat syna marnotrawnego :)
Spójrzmy najpierw na postawę brata wobec syna M. Po pierwsze wzbiera w nim złość kiedy się dowiaduje, że tamtem wrócił. Powoli odczuwa wściekłość kiedy dowiaduje się jak zareagował jego ojciec. Można powiedzieć, że krew go zalewa kiedy się dowiaduje, że tamtemu dostała się uczta, szaty i pierścienie. Dlaczego? Bo on trwał przy ojcu codziennie, a on wcale nie zachwycił się jego obecnością. Czy mógł poczuć się mniej kochany? Mógł. Czy mógł poczuć, że ojcu na nim nie zależy? Mógł. Co sparaliżowało jego serce? Zazdrość. Zazdrość o miłość ojca. Być może strach, że teraz go straci, bo tamtem będzie teraz jego oczkiem w głowie, a on zejdzie na drugi plan. I z tej zazdrości nawet nie nazywa syna M swoim bratem. Nawet się z nim nie wita. Zwraca się o nim bezosobowo, per syn jego ojca. Jakby nic ich nie łączyło.
Jaką postawę przyjmuje zatem brat wobec ojca? Pokrzywdzonego dziecka, które się czuje dogłębnie dotknięte jego postępowaniem. Przecież nigdy go nie zawiódł, zawsze był, dobrze zarządzał jego majątkiem, wspomagał go każdego dnia. Jest zagubiony. I czuje się pokrzywdzony niesprawiedliwym traktowaniem ojca. Bo od kiedy to za złe czyny się wynagradza? W prostym rozumieniu nie opłacało się być wiernym, mógł też iść roztrwonić cały majątek i wrócić na ucztę. Mógł się poczuć jak życiowy głupiec. Czego oczekiwał od ojca? Na pewno surowszej postawy wobec syna M. A już na pewno nie zdania w stylu: "przecież zawsze mogłeś wziąć ciele i zrobić zabawę. Nigdy nie prosiłeś." Wyszło, że brat był głupcem - nie dość, że został to jeszcze nie korzystał z tego co miał pod nosem. Jakie uczucie się budzi? Bunt. Teraz to ja ci ojcze pokażę co znaczę i co znaczy ten Twój synalek M. Odchodzi. Nie potrafi się cieszyć obecnością rodziny.
Czy mogła go zaślepić tęsknota za miłością? Kiedy syn M odszedł, opuścił nie tylko ojca, ale i brata. Od tego dnia pewnie brat próbował zastąpić tą pustkę, która powstała w jego i ojca sercu. A potem zareagował złością zamiast miłością. Czyż niejednokrotnie i nam się tak nie zdarza?
Analizując na nowo ten fragment Pisma Świętego przypatrzyłam się postawie człowieka względem Boga. Sytuacja pomiędzy bratem a ojcem pokazała mi jak bardzo uzależniamy swoją wizję Boga od naszych odczuć. Kiedy chodzi o nas chcielibyśmy aby każdy nasz grzech Bóg nam przebaczał, a każde nasze nawrócenie przyjmował z rozpartymi ramionami. Chcielibyśmy być traktowani przez ojca miłosiernego jak syn marnotrawny. Ale kiedy patrzymy na bliską nam osobę, która upada i znów idzie do MOJEGO ojca, czy zawsze widzę w sobie postawę ojca miłosiernego? Czy nie zdarza mi się być niczym zazdrosny brat? Czy nie budzą się we mnie pytania dlaczego mam mu przebaczyć skoro on przecież...? Dlaczego mam mu wszystko zapomnieć skoro zranił? Dlaczego Bóg ma go przyjmować z otwartymi ramionami skoro mnie skrzywdził? Dlaczego Bóg ma traktować go tak samo jak mnie skoro to nie ja zawiniłem? Czyż nie wymagamy aby Bóg spojrzał na niego surowiej? Sprawiedliwiej? Czy potrafię się dzielić miłością MOJEGO ojca?
Zadałam sobie pytanie: Jakiego przebaczenia chcę się uczyć? Brata czy ojca? I czy naprawdę mój ból powinien definiować na ile mam komuś przebaczyć? Zrozumiałam, że niezależnie od moich odczuć chcę, aby każdy był przyjmowany przez Boga jak przez ojca miłosiernego. I że ja też chcę tak przyjmować innych. Z otwartym sercem mimo poczucia krzywdy. Czyż i Bóg nie czuł bólu kiedy grzeszyłam? A jednak zawsze o tym zapomina kiedy do niego przychodzę. Pomyślałam, że nie chciałabym, aby Bóg przyjmował postawę brata. I mimo wszystko ja też takiej postawy przyjmować nie chcę. I chcę umieć patrzeć na drugiego oczami ojca miłosiernego dla którego liczy się "tu i teraz". Umieć odpuścić wszystkie krzywdy by móc się cieszyć znów wspólnym czasem, a nie zapadać się w poczuciu poszkodowania jak brat.
Przez kilka dni czytałam codziennie fragment o kuszeniu Jezusa (Mt 4,1-11). I każdego dnia odkrywałam coś nowego. Dwa lata temu dzieliłam się z Wami m.in. odkryciem o potrójnym kuszeniu. Dzisiaj pragnę podzielić się kolejnymi przemyśleniami.
Czytając pierwsze zdanie, o tym jak Duch Święty wyprowadza Jezusa na pustynię, przyszedł mi do głowy obraz rodzica zaprowadzającego dziecko do przedszkola. Duch Święty zaprowadza Jezusa na pustynię. Jak wiadomo reakcje dzieci bywają różne - niektóre z radością biegną do sali, inne przytulają się do pani przedszkolanki, jeszcze inne nie chcą puścić swojego opiekuna, a inne wyrażają swój smutek i żal poprzez łzy i krzyk. Co robi rodzic w przypadku odczuwania przez dziecko trudności w rozstaniu? Przytula, tłumaczy, mówi że kocha, że wróci, przypomina o tym, co dziecko lubi w przedszkolu, uspokaja, daje pewność, że dziecko da sobie radę i idzie. Takiego odkryłam Ducha Świętego - troskliwego opiekuna Jezusa, którego zaprowadza na pustynię. Ze świadomością, że mogą być trudności, ale i z wielką pewnością, że Jezus da sobie z tym wszystkim radę. Jak każdy rodzic, który odprowadza dziecko do przedszkola. Małe, bezbronne a zarazem każdego dnia silniejsze.
Jezus pościł czterdzieśni dni i czterdzieści nocy zanim poczuł głód. Zanim przyszedł do niego szatan z pokusami. Czterdzieści dni i nocy niepewności, oczekiwania, stałej czujności. Człowiek na coś czekający traci siły od samego wyczekiwania. Wyobraź sobie, że jesteś u siebie w mieszkaniu, ale wiesz, że w przeciągu czterdziestu dni może przyjść listonosz z ważną przesyłką. Nie wiesz kiedy. Nie wiesz czy możesz zrobić pranie i iść je powiesić do suszarni, czy nie, bo może nie zdążysz wrócić, nie usłyszysz listonosza i wszystko przepadnie. Nie wiesz, czy możesz iść do sklepu, bo może się miniecie. Początkowo próbujesz się za coś zabrać, coś robić, ale wciąż czujesz się jak na szpilkach. Wyczekiwanie zaczyna Cię zżerać od środka - przyjdzie, nie przyjdzie. Każdy szmer za drzwiami daje nadzieję ale i rozczarowanie. Napięcie. Niewiadoma. Wolno upływający czas. Tak kojarzy mi się post Jezusa, który wie, że szatan przyjdzie, ale nie wie dokładnie kiedy. Dlatego jest przygotowany zawsze. Choć każdego dnia traci siły, choć każdego dnia jest słabszy. Zachowuje wiarę. I dzięki tej wierze i ufności jest w stanie odeprzeć trzykrotnie atak szatana - choć szatan atakuje go kiedy jest najsłabszy.
Jezus odpiera atak szatana Słowem Bożym. Za każdym razem jest przygotowany, nawet na podchwytliwość szatana, który do kuszenia też wykorzystuje Słowo. Taka refleksja dla nas - bez dobrej znajomości historii Tego, w Którego wierzysz, a co za tym idzie bez dobrej znajomości swojej historii jak chcesz walczyć? Czym? Skoro Bóg do walki obdarowuje nas mieczem Ducha, to jest Słowem Bożym (Ef 6,17), a my tego Słowa nie znamy, to jakże mamy się bronić? Duch Święty poprowadzi, owszem, ale z pustego to i Salomon nie naleje jak to mówią. Trzeba się przygotowywać do każdej walki, która nie wiesz kiedy nadejdzie. Bądź jak żołnierz, który codziennie ćwiczy, by być gotowym, gdy wybuchnie wojna - czytaj codziennie Pismo Święte, ćwicz się duchowo. Im bardziej poznasz Słowo tym bardziej jesteś niepokonany dzięki Jego mocy. I gotowy do głoszenia Ewangelii.
Podziwiam Jezusa, że nie wchodzi w dialog negocjatorski z szatanem. Mimo tego, że przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy był sam i nie miał z kim zwyczajnie pogadać. Kuszące jest pogadać z szatanem - w końcu jest do kogo się odezwać. Ale jakże byłoby to zgubne... Szatan w zasadzie kusi samą swoją obecnością. Wyobraź sobie, że przez czterdzieści dni i nocy jesteś sam (osobiście mam dosyć kiedy jestem sama w domu przez kilka godzin i nie mam z kim pogadać chociaż pisemnie). Po czterdziestu dniach i nocach pojawia się szatan. Nic nie mówi, po prostu sobie jest obok. Czyż osamotnienie nie wzięłoby góry? Jest ryzyko zagadnięcia. A nawet jeśli dialog nie rozpocząłby się od nas, to czyż nie byłoby ochoty pogadać dłużej? Tak zwyczajnie, po ludzku... Przecież to tylko rozmowa, a szatan szatanowi nie równy, to może nie byłoby tak źle... ?
Jezus też nie ulega ciśnieniu pychy. Kiedy szatan go kusi Jezus nie stroszy piórek i nie zaczyna zachwycać szatana opowieścią jakże to siedzi sobie sam przez czterdzieści dni i nocy na pustyni niczym Bear Grylls, że jest tak cudowny, bo przetrwał ten survival i niech szatan go podziwia. Nie zaczyna też patrzeć na szatana z góry i z pogardą (co on może wiedzieć o czymkolwiek...). Nie zaczyna czynić cudów, żeby mu udowodnić jaki to szatan jest mały w oczach Boga, a jaki Jezus jest super i jaki z niego wybraniec. Nie. Zachowuje pokorę od początku do końca. I w walce również nie polega na sobie, lecz na Ojcu. Na tym, czego On Go nauczył poprzez Słowo. Tak powinniśmy czynić każdego dnia niezależnie od sytuacji. Uczyć Słowem, postawą i gestem (nie krzykiem, wyższością, pychą...).
Spojrzałam na kuszenie diabła tak bardziej po ludzku, z perspektywy czlowieka, a nie kuszonego Boga. Pierwsze kuszenie skojarzyło mi się z braniem narkotyków, czy jakimiś innymi używkami czy też drobnymi przyzwyczajeniami (kto co lubi). Takie niby nic, które powoli i konsekwetnie miałoby nas pociągnąć na dno. Niby nic mówimy sobie, przecież to tylko... i powoli wracamy do tego z czym tak mocno chcieliśmy walczyć. Drugie kuszenie jest już w fazie gdy orientujemy się jak nisko znowu upadliśmy w swej niemocy walki z grzechem. Dochodzimy do wniosku, że jesteśmy beznadziejni i totalnie nam nie idzie, że znowu porażka. Szatan szybko jest w stanie Cię przekonać, że nie Twoja walka jest porażką ale to Ty jesteś porażką. I przedstawi Ci fantastyczną ofertę - skocz, zabij się, nie będziesz już porażką. Odepchniesz to albo nie. Wyjdziesz na powierzchnię albo nie. A diabeł będzie Cię kusił dalej, że da Ci wszystko tylko oddaj mu się cały. Bez mocy Słowa, bez wiary, bez modlitwy, bez zwykłej chęci zawierzenia trudno jest przeciwstawić się złu. Dlatego zadbaj o siebie - bądź w stałym kontakcie z Bogiem. Wtedy będziesz mimo wszelkich pokus miał siłę powiedzieć: precz szatanie!
Bądź w stałej gotowości!
Nie zrywaj więzi z Bogiem
Ostatnio miałam problem z podłączeniem słuchawek z mikrofonem do laptopa. Zawsze były kolorowe obwódki wokół wejść w komputerze i było wiadomo, że różowe zakończenie kabla (mikrofon) - do różowego wejścia, a zielone zakończenie (słuchawki) - do zielonego. Niestety w laptopie kolorów obwódek brak. Znaczy są, ale czarne, co nijak nie pomaga :) Za każdym razem musiałam wkładać na chybił trafił i potem przekładać, bo się okazywało, że jednak odwrotnie.
Pewnego dnia zrozumiałam prostą zasadę: najpierw słuchaj - potem mów
Życiowe przesłanie okazało się również sprawdzać w komputerze: najpierw słuchawki, potem mikrofon. Od tej pory już wiem, że najpierw trzeba słuchać, by potem mówić.
Życzę i Tobie i sobie, by pamiętać o tym każdego dnia.
Pewnego dnia baczniej przyjrzałam się światu. I doznałam szoku, że to aż tak daleko zaszło...
Stałam w kolejce do kasy. Przede mną stała pani (na oko po 40-stce), a przed nią osoba płaciła za zakupy kartą. Terminal działał wolno. Pani przede mną już z nogi na nogę, a stoimy tam ledwo 2min. Po chwili podchodzi do kasjerki (jakieś 15sek później), oddaje swoje zakupy, mówi, że rezygnuje i z pewną dawką złości opuszcza sklep. Wryło mnie. Co jak co, ale 3min później to już kończyłam płacić i odchodziłam zaraz od kasy. Myślę sobie przykre, że nawet terminal, choć w podziemiach, więc wiadomo, że ma mniejsze szanse, musi działać natychmiast, bo rozczaruje klienta.
Postanowiłam obserwować świat dalej... Tramwaj plus. Dojeżdżamy do przystanku. Przycisk się świeci, że ludzie będą wychodzić. Zajeżdżamy, a drzwi nic. Nie mija 5sek już wzrok w kierunku motorniczego wyrażający "no co jest!?". Przecież drzwi powinny się otworzyć natychmiast po dotarciu na przystanek. Nie ma czasu na czekanie!
I zaczęłam się zastanawiać jak to jest i dlaczego? Czemu kiedy ktoś nas woła, to chcemy wiedzieć natychmiast po przyjściu co chce i to najlepiej w dwóch zdaniach (i najlepiej żeby nie chciał od nas żadnego zaangażowania, bo robimy co innego). Dlaczego jak ktoś woła, że obiad, to kiedy wpadamy do kuchni oczekujemy, że ten obiad to już będzie na talerzu, a nie dopiero ziemniaki odcedzane. Po co wołać jak jeszcze nie gotowe, a czas na dojście do kuchni już stracony. I dlaczego kiedy autobus się spóźnia 1min to już zaczynamy się kręcić na przystanku i wyliczać jakie to mamy opóźnienie. Dlaczego wszystko musimy natychmiast? I na tip-top? Dlaczego tak trudno nam się zatrzymać?
Zostaliśmy więźniami rozwoju technologii. Kiedyś na list się czekało tydzień, teraz oczekujemy odpowiedzi natychmiast, bo przecież mail piechotą nie chodzi. Żeby się spotkać to trzeba było na siebie wpaść na ulicy, pogadać, umówić się - teraz facebook i komóra. I Internet jak się zacina przez 3min to zaczynamy myśleć nad zmianą dostawcy. Jak nie ma wi-fi (co daje natychmiastową dostępność wiadomości ze świata), to atrakcyjność miejsca spada. A jak sprzęt się zawiesza, bo dotykowy i pamięci ma już mało, to się myśli nad nowym. Przecież nie po to coś mam, żeby się zacinało i tracić czas na kombinowanie. Drzwi od windy się kiedyś otwierało siłą mięśni, a teraz w większości automaty i to na dodatek nie otwierają się od razu tylko trzeba czekać, i uważać żeby w tym pośpiechu na ów drzwi po prostu nie wpaść przy wysiadaniu.
I to niestety nie tylko w życiu "przyziemnym" ta natychmiastowość jest przez nas wymagana. Bo przecież jak coś się dzieje w moim wnętrzu to natychmiast chcę wiedzieć o co chodzi! Jak mi źle, to Bóg ma przyjść w tej chwili i utulić! Jak się modlę, to owoce tej modlitwy chcę widzieć już. Inaczej zaczyna się wkradać powoli niewiara, łazi po kątach i się panoszy.
A na rezultaty trzeba poczekać... Ciasto trzeba najpierw do piekarnika na godzinę, a dopiero potem można się zajadać smakowitymi efektami naszej pracy. Na pieczeń czy indyka trzeba czekać jeszcze dłużej. Proces pieczenia jest niezmiernie ważny - inaczej będzie surowe w środku. Żyjemy w czasach, gdzie opłacalność jakiejkolwiek inwestycji mierzona jest w efektach niestety. I to najlepiej żeby były wielkie i widoczne w krótkim czasie. Wtedy się opłaca. Wtedy można inwestować natychmiast.
A co by się stało gdyby tak dać sobie czas na wyrośnięcie? Pozwolić Bogu, aby ogrzewał nas nieustannie, abyśmy wyrośli jak trzeba? I tak dać się porwać oczekiwaniu... jak kobieta cierpiąca na krwotok albo paralityk, co go przez dach wnieśli. Dać Panu Bogu szansę na porządki od środka...
Wszystko musi być natychmiast
Ciekawe, że kochać się Bogu w całości i od razu to już się tak chętnie natychmiast nie dajemy
I Ewangelia na życie też jakoś natychmiast się nie przekłada...
Wszystko ma być natychmiast tylko... niekoniecznie my...
O hurtowni danych (taka duża baza danych) mówi się, że jak się włoży śmieci, to i wyjdą śmieci. I jest to słuszne założenie, bo choćby nie wiem jak się starać i ile razy obrabiać śmieci, to jednak są to wciąż śmieci. Hurtownia danych zasilona śmieciami (słabej jakości danymi) nie spełnia swoich założeń - wiadomości jakich dostarcza nie są wartościowe. Jak to się ma do Świątyni?
Świątynią Boga jesteśmy. Można powiedzieć, że mamy w sobie taki Boży rdzeń, zdeklarowane tabelki (mogą być szufladki), które potem musimy uzupełnić danymi. Coś na wzór takiej właśnie hurtowni danych. Od nas zależy, co w nich umieścimy. Zasilając się śmieciami, niestety nie damy z siebie niczego wartościowego. Jedyną naszą ofertą będą śmieci. Oczywiście, że ze śmieci można zrobić dużo wyjątkowych rzeczy (swego czasu zrobiłam żyrafę z rolek po papierze toaletowym i opakowań po jajkach), może nawet użytecznych, ale nie do końca obrazują one tę wartość do jakiej zostaliśmy powołani.
Bóg dał nam bardzo ważny rdzeń - Miłość. Pytanie co dalej? Bezpiecznie byłoby nie zasilać swoich szufladek, wtedy na pewno nie będzie "błędów systemowych" :) Jednak nie o to chodzi. Naszym zadaniem jest czerpać ze świata to, co wartościowe. Czym się zasilasz? Jakimi wartościami się otaczasz? Czego słuchasz, co czytasz, o czym mówisz i w jaki sposób? Czy pomaga Ci to być lepszym człowiekiem? Co więcej, czy pomaga Ci to być lepszym chrześcijaninem?
Na Dniu Animatora w Częstochowie padły dla mnie ważne słowa, które wpisują się w to, co chce przekazać: żyj tak, byś każdego dnia pomagał Jezusowi. Każdego dnia bez wyjątku, niezależnie od tego czy Ci się chce, czy nie. Jednak by móc pomóc trzeba mieć czym pomóc. I tutaj właśnie wracamy do pojęcia tej naszej hurtowni w Świątyni, którą jesteśmy. Jeśli nie budujemy swojego wnętrza na Chrystusie, nie znamy Go, nie rozmawiamy z Nim, omijamy Go kiedy chce z nami porozmawiać, nie słuchamy kiedy o coś prosi, to nie mamy nawet szansy Mu pomóc.
Wyobraź sobie, że przychodzisz właśnie do kuchni, w której jest ktoś z Twoich bliskich czymś zajęty. Nie możesz znaleźć nożyczek, które są Ci szalenie potrzebne i pytasz czy może ta osoba wie, gdzie są. Niestety Twoje pytanie przelatuje bez odpowiedzi. Ponawiasz prośbę o pomoc, ale nic. Jak grochem o ścianę. Stajesz w końcu bardzo blisko, oko w oko z tą osobą i mówisz powoli i wyraźnie, że szukasz nożyczek. Następuje poruszenie, osoba otwiera szufladę, już masz nadzieję, że będziesz mógł wykonać co potrzebowałeś, bo otrzymasz upragnione narzędzie, ale w zamian dostajesz łyżeczkę, a bliska Ci osoba wraca pospiesznie do swoich zajęć i zdaje się, że znowu Cię nie widzi. Ręce opadają?
Często się zdarza, że zachowuję się tak wobec Boga. Co gorsza w moim wnętrzu nie ma nic poza łyżeczkami. Nie mam Bogu do zaoferowania nożyczek, których tak rozpaczliwie potrzebuje. Jakim zatem chrześcijaninem jestem, skoro nie potrafię pomóc najdroższej mi osobie - Jezusowi.
On potrzebuje Cię każdego dnia do różnych zadań. Bez Twojej pomocy i zaangażowania będzie marnie. Każda drobnostka się liczy. Każdy gest miłości wobec bliźniego to perełka w hurtowni naszej Świątyni. Pamiętaj czym przede wszystkim jesteś zasilony - Miłością.
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał - byłbym niczym. (1Kor 13, 1-2)
Nakarm dziś swoją Duszę czymś wartościowym Pismo Święte czeka - Słowo Miłości o miłości Nie zwlekaj
Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za [wielką] bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele! (1Kor 6, 19-20)
Każda świątynia potrzebuje czasu na porządki. Trzeba zetrzeć kurze, umyć podłogę, powycierać ławki... Nawet Płomieniowa Kaplica ma swój czas sprzątania. Poświęcamy czasami kilka godzin, aby przygotować ją na naszą Mszę Wspólnotową. Ale jak to jest z nami samymi? Jak to jest z tą świątynią, która nie tyle jest we mnie, ale z tą świątynią, którą J E S T E M ?
Będąc przybytkiem Ducha Świętego nie należę już do samej siebie. Moje serce bije w rytmie serca Jezusa. Całe moje wnętrze jest święte. Czy chwalę Boga nie tyle ciałem ale w moim ciele? Czy bije we mnie nieustanna modlitwa uwielbienia?
A może czasami jest tak, że ledwo słyszę bicie serca Jezusa? Może Jego świątynia we mnie jest mocno zagracona? Może Duch Święty nawet nie ma miejsca żeby się obrócić, nie ma możliwości się ruszyć, nie słychać Jego głosu, bo został przygnieciony sprawami, których wciąż nie oddaliśmy Jemu?
Ile tak naprawdę czasu poświęcam na sprzątanie świątyni, którą jestem? Ile czasu poświęcam na to, aby Gospodarz tego miejsca miał przestrzeń do działania? Jezus, mówiąc potocznie, wparował do świątyni swego Ojca, sporządził bicz ze sznurków i raz dwa zrobił porządek. Czy dopuszczam Jezusa, aby był Porządkowym w moim sercu?
Kochając Trójcę Świętą każdego dnia trzeba dbać o porządek. Niektórzy lubią czasami pogadać albo pośpiewać podczas sprzątania - jest raźniej. Trzeba jednak pamiętać o tym, że kiedy mówisz słyszysz siebie - kiedy milczysz możesz usłyszeć Boga.
Znajdź czas dla świątyni, którą jesteś. Znajdź czas na modlitwę, aby odnaleźć Ducha Świętego. Ale znajdź też ten zwykły ludzki czas, aby odpocząć. Każda świątynia czasami jest zamknięta.
Jezus. W największym utrapieniu modlił się w Ogrójcu. Pełen lęku, przerażony śmiercią, która była nieunikniona, cierpieniem, od którego nie było ucieczki. Zaiskrzyła jeszcze nadzieja, że może Ojciec jednak zechce inaczej. Nie zechciał. A Jezus przyjął Jego wolę. I poszedł. Na śmierć.
Dla mnie. Dla Ciebie. Dla każdego człowieka. Ile to dla mnie znaczy?
Niejednokrotnie w swoim życiu biczuję Jezusa swoim słowem. Cierniem pożądliwej myśli koronuję Jego skroń. Przebijam Jego serce złym uczynkiem. A On? On niestrudzenie niesie TEN krzyż. Krzyż moich grzechów, aby został do niego przybity, bym mogła być Zbawiona.
Niepojęte jest oddanie Jezusa dla nieznajomego. Dla mnie. Człowieka z tłumu. Ale to właśnie dla mnie dał przebić swoje Święte Ciało.
Uniżam się pod krzyżem. Nie mogąc zrozumieć, dlaczego znów pozwoliłam, aby moje słowa i czyny przybiły Przyjaciela. Boję się spojrzeć wzwyż, by nie patrzeć na ten ogrom bólu, którego Mu przysparzam. Pragnienie spojrzenia w oczy Miłosierdzia jest jednak większe. Ryzykuję.
Zamiast bólu, cierpienia, złości i żalu widzę Miłość. Zamiast słów odrzucenia słyszę: Oto Matka Twoja. Dokonała się Boża adopcja marności jaką jestem. Świadectwo słów miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem. Powierzył mi Jezus swoją Matkę. Oddał, bym przez Jej ramiona doświadczyła Miłości. Od Kobiety, której Syn wisi na krzyżu z mojego powodu. Maryi, która pod krzyżem jest łącznikiem grzeszności i Zbawienia. Zapiera mi dech. Łzy lecą do oczu, które krzyczą przepraszam, przebacz, dziękuję.
Jezus z uśmiechem patrzy na mnie z krzyża. Nie chce żebym po prostu patrzyła. Chce, bym zaparła się samej siebie, wzięła swój krzyż i poszła za Nim. Bym Go naśladowała. W pełni oddała się posłudze drugiemu człowiekowi. I jeśli ktoś wykroczy przeciwko mnie - mam przebaczyć. Nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy. I jeśli przygniata mnie mój krzyż - z uśmiechem miłości mam być dla bliźniego. I jeśli nie wiem gdzie dalej iść - wystarczy spojrzeć na Niego...
Słońce wzeszło już nad ziemią, gdy Lot przybył do Soaru. A wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia od Pana <z nieba>. I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność. Żona Lota, która szła za nim, obejrzała się i stała się słupem soli. (Rdz 19, 23-26)
Żona Lota nie potrafiła odwrócić się od zła, zerwać z nim bezpowrotnie. Jakże znane to uczucie... Odchodzę od konfesjonału, jeszcze dobrze nie zacznę życia na nowo jako człowiek oczyszczony, nawrócony, a już moje oczy wracają ku temu, co mnie przywiodło do krat konfesjonału. Ledwie oczy przetrzeć zdołam... a już wracam na starą ścieżkę. (Nostalgia?) Jakże złudnie myślę, że nic się nie stanie kiedy tylko wrócę pamięcią do tamtych chwil... To będzie tylko jedno spojrzenie, nic więcej...
Wystarcza. To krótkie zerknięcie wystarcza, by zły znów miał do mnie dostęp. Nie ma tutaj miejsca na "może chociaż...". Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi. (Mt 5, 37) Nie ma "może...". Od zła trzeba odwrócić się radykalnie. Inaczej zamienię się w słup soli. Bóg przeznaczył mnie i Ciebie do czego innego. Mamy być solą ziemi.
Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. (Mt 5, 13)
Jakiż pożytek z soli jeśli utraci smak? Żaden. Na cóż zda się słup soli? Na nic. Bycie solą ziemi to zaszczyt. Nie zmarnuj tego. Nie popełniaj błędu żony Lota. Gdy odwracasz się od zła - odwracaj się raz na zawsze, radykalnie, porządnie. Tu nie ma miejsca na fuszerkę. Albo Mu ufasz bezgranicznie albo nie... Nie ma żadnego ale...
To Ty podejmujesz decyzję: słup soli czy sól ziemi
Dzisiaj ponownie usłyszałam te słowa! I przyszedł mi dość ciekawy obraz :)
Wyobraź sobie, że wypływasz na głębię... kraulem :) Płyniesz, płyniesz, jesteś coraz dalej od brzegu, przed Tobą już w zasadzie tylko woda, za Tobą woda, wszędzie woda. Bo płyniesz na głębię :)
A obok po wodzie idzie Jezus Idzie po wodzie, bo umie i lubi Idzie, by cały czas być blisko Ciebie. Cały czas do Ciebie mówi. I nie tylko: tyłek wyżej! nogi proste w kolanach! ręka bliżej ucha! sięgaj dalej! nogi szybciej! Nie. Idzie obok, by pocieszać Cię kiedy braknie Ci sił. Idzie obok, by służyć Ci dobrą radą. Idzie i cały czas mówi, byś wiedział, że jest!
Jezus idzie obok Ciebie, byś wiedział, że w trudzie, który podejmujesz nie jesteś sam. I może czasami będzie Ci kazał nurkować, ale gdy tylko zabraknie Ci tchu, gdy zaczniesz się topić On jest na miejscu, by Cię wyratować, by podać Ci pomocną dłoń. On zawsze jest przy Tobie. Twój Ratownik.
Mówił dalej: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. (Mt 4, 26-29)
Dzieje się... w Kościele zawsze się coś dzieje :) Bo czy człowiek śpi, czy czuwa, to i tak Bóg w nim działa.
Jakim ziarnem jesteś? Czy kochasz Boga intensywnie, lecz krótko, będąc jedynie "na fali"? Czy się zakorzeniasz w Słowie Bożym? Czy pozwalasz, by ptaki wydziobały Boga z Twego serca? Czy pozwalasz, by ciernie tego świata zagłuszyły Jego głos? Czy jesteś ziarnem, które wzrasta mając wzrok utkwiony w Miłości? Jaki dajesz owoc?
Ziemia sama z siebie wydaje plon... Kościół wydaje plon: najpierw źdźbło - włącza w dzieło Królestwa Bożego poprzez Chrzest potem kłos- udziela Komunii Świętej, by Bóg prawdziwie żył w sercach Jego ludzi a potem pełne ziarno w kłosie - napełnia Duchem Świętym udzielając Bierzmowania, by przygotować do głoszenia Boga z Mocą
A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Gdy stan zboża pozwala... Czy dbasz o to, by przyjęte Sakramenty w Tobie owocowały? Czy idziesz za głosem Boga, który powołuje Cię do Ewangelizacji? Czy pozwalasz, by działał w Tobie Duch Święty?
Gdy stan zboża pozwala... Pozwalasz? Pozwalasz, by Bóg zapuścił sierp, odciął Cię od Twojego "ja" i posłał Cię dalej? Jesteś Bożym zbożem? Jaki masz udział w żniwach?
żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. (Łk 10, 2)
Dzisiaj usłyszałam od ks. Wojtka z parafii św.Faustyny bardzo ważne słowa, którymi pragnę się z Wami podzielić (jak potrafię).
Jezus kiedy chodził i nauczał miał swój styl. Nigdy nie schodził na poziom rozmowy niezgodny z Jego przekonaniem. Nie stał i nie przekomarzał się z faryzeuszami, nie próbował ich za wszelką cenę przekonać, nie tłumaczył 10 razy tego samego, żeby za tym 11 razem może łaskawie Go wysłuchali. Nie odpowiadał na zaczepne pytania, lecz w zamian zadawał własne. We wszystkim co czynił miał swój Jezusowy styl. Słyszymy słowa "zaprawdę, zaprawdę powiadam" i wiemy, że padnie zaraz coś ważnego. Odkrywamy przypowieści i widzimy jaką mądrością wykazywał się wobec tych czepialskich, którzy czekali tylko, by się przyczepić do jakiegoś Słowa. Co Jezus robił? Zostawiał ich z refleksją. Zawsze.
Jaki my mamy styl kiedy głosimy Dobrą Nowinę? Jak rozmawiamy na co dzień z bliźnimi? Czy za wszelką cenę próbujemy ich przekonać do własnego zdania? Czy gimnastykujemy się żeby zrozumieli w końcu nasz punkt widzenia? Czy schodzimy na niski poziom rozmowy dając się sprowokować? Czy jesteśmy w stanie odejść, kiedy rozmowa staje się niezgodna z naszym stylem? Czy potrafimy pozostawić drugiego z refleksją, nie dopowiadając i nie tłumacząc "jak krowie na rowie"? Niekoniecznie. Nie zawsze... Ważne jest dla nas byśmy mogli w pełni wypowiedzieć siebie. Żeby nas rozumiano i żeby niczego sobie o nas nie dopowiadano. Kiedy mówię ważny jestem "ja". Dla Chrystusa, kiedy mówił, ważny był Bóg.
Czy Jezusowi zawsze wszystko się udawało od razu? No nie. Styl Jego głoszenia sprawiał, że wielu się przeciwko Niemu buntowało, bo był wierny swoim przekonaniom. Czyż nie dotyka nas dzisiaj ten sam problem? Czyż nie jesteśmy niekiedy traktowani jak wyrzutki, bo nie jesteśmy za aborcją, związkami partnerskimi, legalizacją narkotyków itd. ? Czyż nie patrzą na nas krzywo, nawet w domu, bo znowu idziemy do Kościoła? Czyż nasza postawa nie bywa traktowana jako niewygodna?
Co czynił Jezus w takich momentach? Był wierny swojej postawie i głosił dalej. Nie widział od razu owoców swojej pracy. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że poniósł swego rodzaju porażkę - wszyscy go opuścili, nawet uczniowie. Ale czy siadł wtedy i powiedział: Boże to wszystko bez sensu, co ja tu robię? Może trzeba było jednak zgodzić się z większością? Weź mnie stąd zabierz Ojcze, bo to dla mnie za trudne? Nie. Poszedł, wziął krzyż i wyzionął Ducha. Za nas.
Pozostaje pytanie co dalej? No i gdzie te uciekające kurczaki?! Pan Jezus nie poddał się nawet po Zmartwychwstaniu. Wrócił i zaczął łapać te uciekające kurczaki zwane potocznie Apostołami i zebrał je znowu razem. Pouczył ich dalej, dał im moc i poszli w Imię Jezusa Chrystusa. Co to ma z nami wspólnego?
Każdy z nas jest trochę jak taki uciekający kurczak. :) Słucha Słowa, czasami się sprzecza, czasami ucieka. Na szczęście Pan Bóg wciąż nas szuka, łapie i zbiera wszystkich razem w Kościele. Naszym zadaniem jest starać się być jak najmniej uciekającym kurczakiem, a jak najbardziej przyoblec się w Jezusowy styl wykorzystując wszystko, co nam dał (patrz: Ef 6, 10-20). Starać się pomóc łapać inne uciekające kurczaki i przyprowadzać je do Niego. Tego serdecznie wszystkim nam życzę.
Przestań być uciekającym kurczakiem!
Przyoblecz Jezusowy styl!
Złożyłem w Panu nadzieję swą A On schylił się nade mną i wysłuchał mnie
Dziś przeżywamy szczególny dzień. Dziś słyszymy: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Dzisiaj znów się pochylamy nad swoim człowieczeństwem. Nad swoją marnością. Ludzką marnością tak niesamowicie wielką w oczach Boga! Dzisiaj przyszedł czas na szczególną refleksję. Na bilans swojego życia. Dzisiaj jest czas, by zastanowić się ile tak naprawdę we mnie zmienił ostatni post. Ile tak naprawdę udało się wypracować przez te niezliczone posty w moim życiu. Czy zdołałem rozedrzeć swe serce? Czy zatrzymałem się na etapie rozdzierania szat? To wszystko są pytania na dzisiaj. A jutro? Jutro trzeba patrzeć dalej...
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Ile czasu mamy od powstania z prochu do przemienienia się znowu w proch? Nikt tego nie wie. Ale ten czas, krótki czas, trzeba dobrze wykorzystać. Dzisiaj jest czas na zastanowienie się co dalej. Co mogę zrobić, by naprawdę żyć bliżej Chrystusa? Co mogę zrobić żeby inni widzieli Jego działanie w moim życiu? Co mogę zrobić żeby innych przyprowadzić do Niego? Co mogę zrobić żeby wzrastać w Miłości? Co mogę zrobić żeby...? A jutro... Jutro po prostu zacząć to robić, bo nigdy nie wiesz kiedy znów się staniesz prochem. Tak mało czasu. Trzeba dać świadectwo.
Nie zatrzymuj się nad smutkiem wynikającym z Twojej marności. Nie rozdzieraj szat nad sobą. Nie rozpaczaj, że mało udało Ci się wypracować w porównaniu z tym, co chciałeś. Nie martw się, kiedy czujesz się słaby. Kiedy nie wiesz w co dalej włożyć ręce, którędy iść. Kiedy nie wiesz czego oczekuje od Ciebie Pan. Nie bój się. Rozedrzyj swe serce a Bóg Cię poprowadzi. I kiedy masz dość pamiętaj tylko, że:
Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem. Lecz on mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Odrzekł mu Jezus: Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to odrzekł mu Jezus: Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu. (Mt 4, 1-11)
Przytoczony fragment Kuszenie Jezusa to piękne świadectwo Boga wobec człowieka. Bóg zesłał na świat swojego Syna, jako przewodnika życia, abyśmy Go poznali. I cóż nam Jezus pokazuje w tym fragmencie? Po pierwsze, że każdy jest kuszony. Co więcej – Jezus został wysłany na kuszenie przez samego Ducha. Został wystawiony na próbę. Co się działo dalej? Przez 40 dni nic, bo nie czuł głodu. Nie było potrzeby Go kusić, bo nie był słaby. Szatan przyszedł do Jezusa na sam koniec, zaraz przed metą, aby zmusić Go do upadku. Dlaczego? Bo Jezus był już głodny, spragniony, brudny, zmęczony, może niewyspany, może czuł się już osamotniony – był słaby. Dlatego został zaatakowany przez złego. Zły nie ma mocy dopóki nie jesteśmy słabi – to jest pierwsza nauka dla nas.
Szatan wystawił Jezusa na próbę trzykrotnie. Jezus trzykrotnie zwyciężył. Dał świadectwo walki ze złem. Często wydaje nam się, że jesteśmy słabi wobec grzechu, że nie wiemy co robić, że nigdzie nie ma porady jak walczyć – jest. Wystarczy w tej słabości, którą masz sprzeciwić się szatanowi. On wtedy odpuszcza, bo nie ma mocy nad nami. I nigdy nie będzie miał na całe szczęście. Bóg w osobie Jezusa Chrystusa pokazał nam bardzo wyraźnie, że trzeba walczyć nawet jak czujesz się wyczerpany. Pan podtrzymuje wszystkich, którzy padają, i podnosi wszystkich zgnębionych (Ps 145, 14). W walce nie jesteśmy sami – jest z nami sam Bóg. I postawa Jezusa jest dla nas świadectwem wierności wobec Boga nawet w najtrudniejszym położeniu. Czy Jezusowi było łatwo? Na pewno nie! Czy był wierny Miłości? Tak! I pokazał, że jak tylko przeciwstawisz się największemu kuszeniu to zwyciężyłeś.
Czy Bóg wysłał Go na kuszenie, bo chciał Jego zguby? Nie! To sam Duch wyprowadził Jezusa na pustynię by był kuszony. Nieprawdopodobne! Jaka z tego płynie wiara Boga w człowieka! I jak malutki jest szatan w oczach Boga skoro lichy człowiek jest w stanie go pokonać. Pytanie tylko: dlaczego wyolbrzymiamy szatana? I dlaczego nie wierzymy, że z Bogiem damy mu radę? Dlaczego zapominamy o wstawiennictwu Boga w chwilach kuszenia? Dla Jezusa zamienić kamienie w chleb to bułka z masłem. Ale nie o to chodziło żeby wykazać jakie to proste i spełnić prośbę szatana. I nie o to chodzi dziś. Potęgą jest wiedzieć, że potrafię to wykonać bez problemu, ale tego nie robić, bo zwyczajnie szatan na to nie zasługuje. Nie jemu oddajemy chwałę! To po co mu cokolwiek dawać…? Nie czyniąc można uczynić o wiele więcej!
Mnie tylko wciąż nurtowało, dlaczego Jezus był kuszony tylko trzy razy. Przecież w życiu tak się nie udaje trzy raz odpędzić szatana i już. (A może nigdy do tych trzech tak naprawdę nie udało się dotrwać?) Zastanawiałam się, dlaczego trzy razy a nie pięć? I wtedy przeczytałam jeszcze raz zadania jakich wymagał od Jezusa szatan: Przemień kamienie w chleb – Chlebem jest Jezus. Skocz, by Cię złapali – Duch Święty lata. Dostaniesz wszystkie świątynie – Królestwo jest u Boga. Przyszło do mnie zrozumienie, dlaczego trzy razy – bo kusił każdą Osobę Trójcy Świętej. I Im się udało!
Dziękuję Jezu za Twoje świadectwo, że byłeś wyprowadzony przez samego Ducha na kuszenie i zwyciężyłeś. Dziękuję za wiarę w człowieka – za wiarę we mnie, że też zwyciężę!
Wciąż myślisz, że nie masz szans z szatanem? Serio?
Zranienia - każdy z nas ich doświadczył. Czasami to było słowo, które zostawiło nam bliznę na sercu. Innym razem sytuacja, która wyrwała nam kawałek serca. Niekiedy zawinił ktoś wobec mnie, niekiedy raniłem innych ja albo dopuszczałem się grzechu raniąc samego siebie. Przyczyny zranień są różne. Efekt jest jeden - poranione serce. Dziurawe.
Zranienia są dla nas po ludzku czymś niechcianym, bolącym. Modlimy się o uzdrowienie, aby Pan nas uleczył, aby naprawił pęknięcia, dziury, niekiedy nawet wyrwy. Prosimy, by załatał je swoją miłością żeby już nie bolało. I chcemy żeby te wszystkie rany zniknęły, żeby nasze serce znów było całe... i piękne.
Bóg jednak czyni inaczej. Bóg sprawia, że to po ludzku brzydkie i nie nadające się do niczego serce staje się najpiękniejsze, staje się cudem.
Wyobraź sobie serce. A teraz wyobraź sobie serce, do którego strzelano z karabinu maszynowego. Jak wygląda? Czy jest piękne? Jest całe poszarpane, cierpiące, pełne dziur przez które wszystko widać. Jest brzydkie. Dla ludzi, dla Boga ma ono wielką wartość.
Dziury w sercu są potrzebne. Ba! Nawet niezbędne do życia w miłości! Bóg kocha każdego z nas i wlewa zdroje swojej miłości w nasze serca. Te dziurawe, bo dzięki tym dziurom Jego miłość przepływa przez nasze serca i może być przekazana dalej. Może ożywiać serce drugiego człowieka.
Wyobraź sobie jeszcze raz to podziurawione serce. A teraz wyobraź sobie, że przenika je Boża Miłość. Przez każdą dziurę, każdą szczelinę, każdą wyrwę przepływa Jego miłość, by uzdrowić Twoje rany. Ale nie zasklepia tych ran. Nie. Sprawia, że już nie bolą i wykorzystuje je, by Jego miłość przez Twoje rany mogła popłynąć do Twoich bliźnich w Jego Imieniu. Rozświetla Twoje poszarpane serce i sprawia, że staje się cudem Jego obecności. Stałeś się Przekaźnikiem Bożej Miłości. Dzięki zranieniom.
Pokochaj swoje dziurawe serce i podziękuj za nie Bogu. To dzięki niemu możesz być tak blisko Niego.
Surrealistyczne... Bóg, Stwórca wszechświata zwraca się do zwykłej, prostej kobiety. Nie ma nic wyniosłego, żadnych pięknych szat, pięknej komnaty jak na władcę przystało, żadnych kosztownych ozdób, podniosłej muzyki... Nic. Zamiast tego jest pot, żar z nieba, podbrudzone szaty, piasek na nogach i studnia. Zwykła kobieta. I Bóg, który tak po prostu mówi daj mi pić.
Tą kobietą jestem ja... lecz zamiast piasku na nogach okrywa mnie grzech. Panie obmyj mnie z mojej winy... I zamiast studni jest pustka w sercu, którą tylko Ty możesz wypełnić. Wystarczy, że dam Ci pić, a będę mogła czerpać ze Zdroju Bożej Miłości.
Wystarczy byś był, nic więcej. Tylko byś był, nic więcej. By Twoje skrzydła otuliły mnie. Jesteś. A ja się boję otworzyć swe serce byś mógł się napić. Bo to takie nierealne... Bóg, Pan całego świata zwraca się bezpośrednio do mnie daj mi pić. Daj... - wymaga mojej otwartości, mojej chęci żeby się podzielić. Mi... - mojemu Bogu, który stworzył niebo i ziemię, ale także i mnie. Pić... - czerpać ode mnie, by zaspokoić pragnienie miłości. To wszystko takie nierealne... I...
Wystarczy bym był, nic więcej. Tylko bym był, nic więcej. By moje serce otworzyło się. Wystarczy bym był... tyle wystarczy byś mógł Boże czerpać... A przecież jestem, bo Ty Jesteś.
Żyjemy na tym świecie tyle czasu... Jedni dłużej, inni dopiero zaczynają. Jesteśmy pielgrzymami, którzy wciąż szukają swojej drogi do Pana. Każdy dzień inny, a jednak taki sam. Szybko przyzwyczajamy się do rytmu świata. Wiosna, lato, jesień, zima, poniedziałek, wtorek... Tydzień zlewa się w dzień, tygodnie zlewają się w lata, lata zlewają się w bliżej nieokreśloną masę wspomnień. Ile to razy przechodziliśmy po tej ścieżce od autobusu do domu? Ile razy mijaliśmy tych samych ludzi? Wszystko się zaciera... A przecież są dni, które pamiętamy szczególnie, które wychwytujemy z tej masy wspomnień i to z jakimi szczegółami. Narodziny dziecka, wizyta przyjaciółki, wspomnienia z wczesnego dzieciństwa kiedy to przyjechała ciocia i dała nam takie upragnione coś...
W ciągu roku są też inne dni, które zasługują na szczególną pamięć - niedziele. Jakże ich niewiele w naszym życiu. W ciągu 365 dni niedzielę mamy zaszczyt świętować jedynie 52 razy. I tylko 12 pierwszych niedziel miesiąca z Adoracją Najświętszego Sakramentu. Każdy dzień taki sam, a jednak świadomie czy mniej świadomie 52 z nich jest wyjątkowych.
Trzej Królowie wyczekiwali na świecącą gwiazdę, by wyruszyć w drogę na powitanie Boga. Przemierzyli krainy, by tam dotrzeć i złożyć swe dary. Przybyli, by oddać pokłon i bliskość Jezusa przemieniła ich serca. Wrócili do domów inni. Pełni bożej miłości.
My nie musimy przechodzić tak dalekiej drogi. Nie musimy tyle czasu wyczekiwać na znaki. Bóg jest tuż obok. I czeka, aż przyjdziemy z pokłonem, by mógł odmienić nasze serce. Czeka codziennie, szczególnie w niedziele.
Czy wciąż potrafię dostrzec tę łaskę, którą mi daje? Czy potrafię dobrze wykorzystać ten czas? Czy doceniam moją obecność w Kościele? Czy dostrzegam ten dar wiary jaki mam, który pociąga mnie do Boga, którego brakuje tylu ludziom?
Bóg daje mi siebie całego nie tylko od święta.
Czy ja Mu daję siebie całkowicie chociaż od święta?
Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. (Wj 20, 8-10)
Bóg stwarzał świat sześć dni. Siódmego zaś odpoczywał. Dlaczego? Czy był zmęczony? Nie, przecież On Tworzył Słowem. Bóg powiedział... i stało się... Dlaczego zatem Ten, który nigdy sie nie męczy odpoczywał? Ponieważ odpoczynek jest wpisany w rytm życia. Tak został zaplanowany świat - żeby w jednym dniu oddawać chwałę Temu, który to wszystko tak pięknie stworzył. Mieć czas dla rzeczy ważnych. Mieć czas dla ważnych osób. Mieć czas dla Niego.
Niedziela - dzień dany od Boga, by zwolnić tempo, przestać gnać. Zatrzymać się... przed Nim. Wrócić do porządku dla jakiego zostaliśmy stworzeni i postawić Boga na pierwszym miejscu. Każdego tygodnia dostajemy w prezencie dzień by odnaleźć ponownie Jego miłość. Pozwolić Mu napełnić swoje wnętrze na cały kolejny tydzień.
W Roku Wiary może szczególnie powinniśmy w niedzielę dać z siebie coś więcej niż tylko udział w Eucharystii? Warto sięgnąć do lektury Katechizmu Kościoła Katolickiego albo chociaż pochylić się nad Słowem, które Pan Bóg kieruje do nas tego dnia. Może powrót do skrutacji?
Pan Bóg ma świetne poczucie humoru i daje mi o tym świadectwo niemal codziennie. Uwielbiam Go za to, bo dzięki temu nigdy nie jest nudno! Dzisiaj myślę, że Jego dowcip dosięgnął każdego z nas.
Nie wiesz jaki jest najnowszy dowcip Pana Boga?
Spójrz za okno.
Zima znów zaskoczyła kierowców!
Oj... chyba nie tylko kierowców.
Pan Bóg naucza w przeróżny sposób. Mi ostatnio dał szumy i piski w uchu. Od ubiegłego piątku z tego powodu średnio słyszę na prawe ucho. Można by się zastanowić gdzie tu nauka? To po prostu jakaś infekcja i zwyczajnie trzeba iść do lekarza. Tak, ale jednak ze wszystkiego można wyciągnąć coś dobrego.
Nie wiem czy kiedykolwiek mieliście szumy w uchu. Mogłoby się wydawać, że to zwykły dyskomfort (no bo jak szumi, piszczy i się nie słyszy, to fajnie nie jest), ale… Odkryłam, że wcale mi te piski i szumy nie przeszkadzają. Zupełnie ich nie dostrzegam w ciągu dnia. Zmienia się to jednak kiedy kładę się spać. Szczególnie uderzyło mnie to pierwszej nocy. Domownicy już dawno spali, u sąsiadów też nic już nie było słychać, wyłączyłam szumiący komputer i położyłam się do łóżka. Wtedy do mnie mocno i boleśnie dotarło – cały szum i pisk w uchu został zauważony. Dopiero w chwili, kiedy wszystko na zewnątrz ucichło dostrzegłam, że cały czas coś mi hałasuje w głowie. 24h na dobę.
Wtedy sobie uświadomiłam ile hałasu nas otacza na co dzień. Ile zgiełku i różnych szumów zagłusza to wszystko co w nas. Jesteśmy atakowani dźwiękiem z każdej strony tak mocno, że nie słyszymy nawet kiedy „coś nam się drze” bezpośrednio w uchu. Zrozumiałam jak trudno w takim hałasie odnaleźć Pana Boga. Jak niby mamy znaleźć tą izdebkę żeby się w niej zamknąć i porozmawiać z Nim tak na spokojnie skoro tyle zgiełku dookoła? Postanowiłam wykorzystać moje szumiące ucho do eksperymentu. Zaczęłam się wsłuchiwać w szum mojego ucha. Wśród masy innych dźwięków, pędzących samochodów, rozmów ludzi w autobusie, dobiegającej skądś muzyki, dzwoniącego telefonu itd. ja odnajdywałam ciszę w szumie mego ucha. I powiem Wam, że to niesamowite doświadczenie. Teraz ciszę mam cały czas przy sobie. I przekornie odnalazłam ją w szumie.
Możecie zapytać: dobra, ale co to ma do rzeczy i co ja mam do tego? Pragnę Wam po prostu przekazać, że da się odnaleźć bożą ciszę wśród największego harmidru. Wejść w nią, zamknąć za sobą drzwi i mieć tą oazę spokoju, by porozmawiać z Panem Bogiem. Bóg jest ciszą. Bóg jest w każdym z nas, więc i cisza jest we wnętrzu każdego. Trzeba tylko przebić się przez ogrom hałasu i chcieć się w nią wsłuchać. A kiedy już ją znajdziesz… Nie ma piękniejszego miejsca na modlitwę niż cisza naszego wnętrza.
Cała mądrość od Pana [pochodzi] i z Nim jest na wieki.
Piasek morski, krople deszczu i dni wieczności któż może policzyć?
Wysokość nieba, szerokość ziemi, przepaść i mądrość któż potrafi zbadać?
(...)
To Pan ją stworzył, przejrzał, policzył i wylał ją na wszystkie swe dzieła, na wszystkie stworzenia jako swój dar, a tych, co Go miłują, hojnie w nią wyposażył.
(Syr 1, 1-3, 9-10)
Cała mądrość polega na tym, by Cię miłować Panie. Wtedy o nic nie muszę się martwić, bo Ty hojnie mnie wyposażasz we wszystko czego potrzebuję. A ja bez sensu wciąż główkuję jak powinno być, co robić... Wystarczy zwyczajnie Cię kochać, a dasz Panie całą mądrość. I nie muszę się już martwić jak powinna wyglądać moja droga. Wystarczy, że pójdę za Tobą.
Podczas upalnych dni w niektórych częściach świata nastaje susza. Wysychają jeziora i rzeki. Nie ma co pić. Trzeba kopać żeby zaspokoić pragnienie. Trzeba zapuścić korzenie, by odnaleźć wodę. Trzeba głęboko zatopić się w ziemię. Głęboko. Inaczej umrze się z pragnienia.
W życiu nie raz dopada nas susza. Niekiedy latami żyjemy na pustyni. Dopadają nas burze piaskowe, skwar w dzień nie daje wytchnienia, chłód w nocy wysysa z nas resztki sił. Spieczone usta wołają o krople wody. Cierpienie.
Wystarczy jednak, że głęboko zapuszczę korzenie w Bożą miłość. Wtedy woda żywa zaspokoi moje duchowe pragnienia przywracając do życia. Bez względu na to jak długo trwa susza w mym sercu. Wystarczy kopać głęboko, a tryśnie uzdrowienie.
„Proszę Państwa podczas rejsu proszę się trzymać stałych elementów statku”
Takie same słowa słyszmy od Jezusa, kiedy zaprasza nas na wspólny rejs zwany ŻYCIEM. Wchodzimy na statek z przykazaniem: Trzymaj się tego, co trwałe! Trzymaj się tego, co mocne! Abyśmy nie pomarli…
Na co dzień spotykamy tych, którzy trzymają się jedynie jakiejś sterczącej nitki od żagla, która zaraz się urwie. Szukają prawdy w mediach, trzymają się nałogów, skaczą z kwiatka na kwiatek szukając szczęścia… i nie znajdują nic prócz rozgoryczenia.
Czego zatem powinniśmy się trzymać? Przede wszystkim Boga! Jego Słowa, bo z Nim nikt się nie zachwieje i pokój odnajdzie!
Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą. (Iz 54 10)
Trudno trzymać się samego Boga i wytrwać, dlatego Bóg dał nam innych ludzi, abyśmy wzajemnie mogli się ubogacać. Wzajemnie podtrzymywać. Wskazywać sobie stałe elementy statku, których możemy się trzymać. Dał nam bowiem Bóg rodzinę, aby nas mogła podtrzymać kiedy upadamy. Dał nam Bóg bliskich, aby nas wspierali kiedy się źle mamy. Dał nam Bóg przyjaciół abyśmy mieli z kim się podzielić przeżywaniem. To wszystko dał nam Pan, abyśmy wytrwali w Jego miłości.
Życzę nam abyśmy budowali na Bogu, aby to On był naszym fundamentem i abyśmy zawsze trzymali się tego, co pewne i nigdy, NIGDY nie zapominali o tym, co stałe.
Ko ko ko ko euro spoko, ostatnia piłka leciała wysoko, trafiła do bramki i wiwat euro się skończył. Nastała cisza.
Zanim jednak nastała cisza był wielki zgiełk. Fani piłki nożnej ubrani w koszulki reprezentacji zjeżdżali się z całej Europy by dopingować swoje drużyny. Nastał szał na kupowanie polskich flag na samochody. Trwała niekończąca się uczta sportowa w strefach kibica. Wielu zaczęło oglądać mecze i to nawet wszystkie, chociaż wcześniej nie interesowało się zbytnio piłką. Fala radości innych pociągnęła ich za sobą. Na każdym widowisku sportowym słychać było rewelacyjny doping. Przypomnę Irlandczyków, którzy dzięki swoim kibicom z każdego meczu wychodzili jako zwycięzcy. Zapanowała wzajemna miłość i sympatia między narodami. Pokazaliśmy, że nie taka Polska straszna jak ją malują. A potem nastała cisza.
Wielu jest fanów piłki nożnej i nie trudno ich nie zauważyć podczas takich imprez. Idą żwawo wiwatując, klaszcząc, krzycząc radośnie. Weselą się, bo gra ich drużyna. Wszyscy wiedzą, że świętują. Dlaczego nie potrafimy czerpać z ich przykładu? Dlaczego nie jesteśmy tak zagorzałymi kibicami Jezusa? Dlaczego dla Niego nie potrafimy klaskać, śpiewać, radośnie wykrzykiwać idąc ulicami? Dlaczego swoją radością z Jego Imienia nie potrafimy pociągnąć za sobą tych, którzy od lat z Nim nie rozmawiali? Dlaczego tak chętnie zaznaczamy, że jesteśmy Polakami podczas euro i wieszamy flagi, a nie potrafimy pokazać, że jesteśmy chrześcijanami? Dlaczego nie dopingujemy Jezusa? Przecież On codziennie dla nas „gra” za nasze życie.
Wstańcie! Błogosławcie Pana, Boga naszego, od wieku do wieku. Niech ludzie błogosławią wspaniałe imię Twoje, wyższe ponad wszelkie błogosławieństwo i chwałę. (Ne 9,5)
na wieki wieków dał nam Pan
na wieki wieków dał nam Pan
na wieki wieków dał nam Pan i już
dał nam swą łaskę by żyć
dał nam swą łaskę by żyć
dał nam swą łaskę by żyć w Nim już dziś
Wyobraź sobie, że w środku nocy słyszysz głos: wstań! Twój Pasterz czeka na Ciebie! Po otwarciu oczu widzisz Anioła, którego głos przed chwilą słyszałeś. Co byś zrobił?
Zastanawialiśmy się kiedyś nad tym na małej grupie jeszcze na pierwszej Alfie. Co byś zrobił gdybyś się dowiedział, że gdzieś w konkretnym miejscu przebywa Jezus? Powiedziałam wtedy, że pobiegłabym się do Niego po prostu przytulić. Teraz, kiedy ponownie wróciła do mnie ta myśl...
...był środek nocy. Świat otaczała ciemność. Pomyślałam sobie, że gdybym usłyszała takie wołanie to czym prędzej wybiegłabym z domu. W wielkiej radości! Nie zważając na porę, na rodziców, którzy mogliby się obudzić i zacząć zadawać pytania. Po prostu bym pobiegła do mojego Przyjaciela! A potem zobaczyłam co byłoby dalej...
Wybiegłabym z bramy w skąpane ciemnością czeluści osiedla. Zaczęłabym biec ile sił w nogach z radością w sercu! Przez jakieś 20, może 50 metrów... Potem dotarłaby do mnie otaczająca mnie ciemność. Przystanęłabym i zaczęłabym się rozglądać. Wszędzie byłby mrok. Powoli szłabym dalej. Może gdzieś w oddali widoczna byłaby grupa młodych przechodniów, co wcale nie dodawałoby mi otuchy. Powoli uświadamiałabym sobie przerażającą rzeczywistość: jestem sama, w środku nocy na przerażająco ciemnej i względnie pustej ulicy. Każdy kolejny krok byłby coraz mniej pewny. Zacząłby mnie ogarniać strach, lęk, może trochę panika. Zaczęłabym się zastanawiać co ja właściwie tutaj robię. To wszystko nie ma sensu. Toż to totalna paranoja... Gdzie ja idę? Czy aby na pewno widziałam Anioła? Czy mi się to nie przyśniło? Nawet jeśli to przecież Jezus nie kazałby mi narażać swojego życia żeby się z Nim spotkać. Na pewno to nie był On. A nawet jeśli, chociaż to szalenie mało możliwe, to zrozumie... Potem drogę przebiegłby spłoszony kot, a ja w te pędy wróciłabym do domu. Ciepłego, bezpiecznego, znanego domu, gdzie czekaliby niczego nieświadomi, śpiący rodzice...
Ten obraz, a w zasadzie scena, która do mnie przyszła zupełnie niespodziewanie, ukazała mi jak bardzo jesteśmy manipulowani w życiu. Przez złego, przez innych, ale i przez samych siebie. Byłam bliska spotkania z Jezusem, spełnienia swojego marzenia: po prostu móc się do Niego przytulić. Usłyszałam głos, wybiegłam i co? Zwątpiłam... Postawiłam swój tok rozumowania ponad Boży plan. Zrezygnowałam z biegu w otchłań nocy do Zbawcy, bo... to nieracjonalne!
Zrozumiałam, że wszystkie myśli, które do mnie przyszły w tej scenie aby oddalić mnie od pomysłu biegu do Boga to nic innego jak grzechy. Grzechy, słabości, które codziennie oddalają nas od Pana. Zbawcy, który co rano wzywa nas na nowo do siebie. Uświadomiłam sobie jak trudno jest być człowiekiem. Jak dużo rzeczy musimy zrozumieć żeby cokolwiek zrobić. Jak łatwo rezygnujemy z marzeń tylko dlatego, że ktoś zasieje w nas ziarnko "bez sensu". Jak szybko ulegamy (często wbrew sobie) czyjejś opinii, jak chłoniemy zachowania ogólnospołeczne. Jak boimy się iść za głosem serca, bo zostaniemy ocenieni jako "nienormalni". No bo kto normalny biegnie w środku nocy, bo usłyszał głos, że Jezus na niego czeka?
Życzę nam wszystkim abyśmy potrafili przyjmować wolę Bożą bez względu na wszystko. Z wiarą. Abyśmy potrafili biec do naszego Ojca, gdy tylko usłyszymy Jego głos. Nieważne przecież co myślą o nas inni. Ważne, że On nas kocha!
Niech was błogosławi Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty
Zdanie, które słyszeliśmy już setki razy... Błogosławieństwo na koniec największego daru – Mszy Świętej. Na koniec...
Raczej na początek! Na „odchodne” dostajemy wszystko czego potrzebujemy. Bóg wszechmogący dotyka nas Ojcowską dłonią, by wesprzeć, by otoczyć nas miłością i dać potrzebne łaski. Na znak tego, że wysłuchał naszej modlitwy, naszych próśb, uwielbienia i dziękczynienia. Byś wyszedł nawrócony.
Przychodzimy do kościoła często z jakimś pragnieniem w sercu. Pragniemy zmiany dla siebie, dla kogoś bliskiego. Modlimy się, ale często „nie czujemy” Jego obecności. On jest. Wszechmogący i miłosierny. Od początku do końca. Całą Trójcą Świętą czeka, aż skończysz się modlić w Jego imię, by dać Ci wszystko czego potrzebujesz. Na koniec. W nagrodę za wytrwałość, bo Cię kocha. Byś wyszedł z Jego świątyni i owoc przynosił.
Bóg wszechmogący. Tylko On może zmienić Twoje życie. Ty z Nim możesz dokonać cudów, bo On będzie działał w Tobie. Robiąc znak krzyża dopuszczasz do siebie Boga żywego. Spoczywa na Tobie Duch Święty, by przez Jezusa Chrystusa dać Ci moc wszechmogącego Ojca abyś odmienił swoje życie. Za każdym razem. Na koniec każdej Mszy Świętej.
Ile razy uczestniczyłeś w swoim życiu w Eucharystii? Ile razy o coś prosiłeś? Ile razy żegnałeś się z wiarą, że błogosławi Cię wszechmogący Bóg? Ten sam Bóg, który stworzył niebo i ziemię. Ten sam, który Cię umiłował i powołał do życia. Ten sam, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Ten, który jako jedyny może Ci pomóc w Twoich smutkach, cierpieniach, pragnieniach. Ten, który Cię wysłuchał i wie, co dla Ciebie najlepsze.
Bóg stworzył człowieka... z miłości. Dał mu w posiadanie całą ziemię i wszelkie stworzenie. Stworzył dla Adama Ewę, by nie czuł się samotny, by też mógł kochać. Dał im swoją Moc, by mogli dokonywać cudów w Jego Imię. Oddał im wszystko z miłości... i w tej wielkiej miłości nie chciał by czuli się pod kloszem, pragnął by czuli się wolni... więc dał im wolną wolę, by mogli robić co chcą...
Dał im wolną wolę, język i oczy, uszy i serce zdolne do myślenia. (Syr 17, 6)
Gdy kochasz musisz uszanować wolę drugiego. Gdy kochasz musisz pozostawić wolność drugiemu człowiekowi. Gdy kochasz, nie możesz trzymać pod kloszem. Musisz nauczyć latać, musisz nauczyć podejmować samodzielne decyzje. Nauczyć konsekwencji. Musisz kierować. Musisz pogodzić się z przeciwnym zdaniem. Musisz pogodzić się z... bo kochasz...
A czy kochasz siebie na tyle mocno by pozwolić sobie na życie w wolności dziesięciu przykazań? Czy masz do siebie na tyle szacunku, żeby powiedzieć sobie "Nie!"? Czy masz do siebie tyle miłości, by postawić sobie granice? Ale przecież mogę wszystko... cały świat jest dla mnie, życie jest dla mnie, żyje się tylko raz, trzeba używać życia póki czas, trzeba szaleć, trzeba dawać sobie przyjemności w różnej postaci... Możesz mieć wszystko. Ale czy warto? Warto robić coś, bo mogę?
Jeżdżę za szybko, bo mogę. Przeklinam, bo mogę. Ulegam złemu humorowi, bo mogę. Ulegam zachciankom, bo mogę. Siedzę do późna, bo mogę. Nie odżywiam się poprawnie, bo mogę. Krzyczę, bo mogę. Palę, bo mogę. Piję, bo mogę. Pyskuję, bo mogę. ... bo mogę!
Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej, i dzień pomsty naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych, <by rozweselić płaczących na Syjonie>, aby im wieniec dać zamiast popiołu, olejek radości zamiast szaty smutku, pieśń chwały zamiast zgnębienia na duchu.
(Iz 61, 1-3)
Panie Ty posłałeś mnie na ten świat bym służyła innym w Imię Twoje. Pragniesz bym wszędzie niosła radość, która płynie zdrojem żywym miłosierdzia Twego. Stworzyłeś mnie bym otworzyła okna swego serca na drugiego człowieka, na siebie, bym całą sobą głosiła Twoją łaskę. Poprzez miłość wzajemną wprowadzała Cię w życie innych. Niosąc (nawet najmniejszą) pomoc innym mogę kochać Twój świat dla Ciebie.
Nie chcę więcej Panie być przyczyną smutku moich bliźnich. Nie chcę być sarkastyczna, kłótliwa, nie chcę krytykować, nie chcę stosować żadnego rodzaju przemocy wobec innych. Jakim prawem czyniłam tak do tej pory? Jakim prawem krzyczałam na Twoje umiłowane dzieci? Dlaczego uważałam, że mi wolno?
Mówisz Panie tyle razy, by kochać. Prawdziwie pragnę nauczyć się trzymać język za zębami. Nie chcę się irytować bez przyczyny. Nie chcę postępować schematycznie jak do tej pory wbrew swojej woli. Pomóż mi Panie nagrać nową płytę!
Twa nauka głosi by nieść miłość i zrozumienie tam, gdzie nam urągają. Zamiast się złościć, krzyczeć po prostu kochać Twoją miłością. Spojrzeć na drugiego człowieka prawdziwie jak na człowieka, który, mimo iż może zalazł mi za skórę, to też ma uczucia, to wciąż jest Twoim dzieckiem. Nikt nie jest idealny. Ja też nie. Trzeba znowu nauczyć się patrzeć na ludzi jak na Twoje pociechy. I nieść pociechę Tobie przez wszystko co czynię.
Wielu ludzi traci pieniądze i czas w pogoni za modą... Przybierają markowe ciuchy chowając się za trendami, stale doskonaląc swoją garderobę. Chcą być na czasie. A przecież wystarczy...
Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości. (Kol 3, 12-14)
Tego właśnie oczekuje od nas Bóg - duchowego ubioru. Wybrał dla nas najmodniejsze stroje, które pasują na każdego. Stworzył nas na swój obraz i podobieństwo swoje, abyśmy w Jego Imieniu panowali nad ziemią, którą oddał w nasze ręce. Abyśmy szli i owoc przynosili. Przyodział nas we wszystko czego potrzebujemy. Ubrał nasze serca.
Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc [do walki] przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże (Ef 6, 13-17)
Bóg dał nam wszystko byśmy byli w stanie głosić Jego Królestwo. Nie zostawajmy obojętni. Nie szukajmy wyszukanych strojów. Przyodziejmy się w serdeczne miłosierdzie, weźmy wiarę jako tarczę i głośmy Słowo Boże.
Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę (Iz 61, 1)
Każdy z nas jest odpowiedzialny za głoszenie Dobrej Nowiny. Weź swą zbroję i idź.
Bądź wiecznie modny w Imię Pana.
Bywają w naszym życiu chwile ciężkie, trudne. Odchodzą nasi bliscy, chorują. Robimy co w naszej mocy by im pomóc. Biegamy do wszelkich lekarzy by znaleźć "złoty środek". Wydajemy majątek na leczenie. I nic.
Jak kobieta, która dwanaście lat chorowała na upływ krwi. Tułała się po lekarzach, ale było jej tylko co raz gorzej. Straciła cały majątek na szukanie lekarstwa. I nic.
Jak Jair, którego córeczka ciężko zachorowała i była bliska śmierci. Nagle jego świat się zawalił. Tracił to, co dla niego najcenniejsze.
Zarówno kobieta cierpiąca na krwotok jak i Jair mieli wielką wiarę w Moc Pana. W Nim znaleźli pocieszenie. Walczyli. Zaufali Mu bezgranicznie i stało się coś, co po ludzku było niemożliwe. Krwotok ustąpił. Dziewczynka ocalała.
Niekiedy dzieje się w naszym życiu źle. Czasami mamy wrażenie jakbyśmy totalnie się zagubili, jakbyśmy chodzili po ciemnym lesie po omacku. Z nikąd nie widać pomocy. Zatapiamy się w ciemności. Czasami są to problemy w rodzinie, czasami w pracy, a czasami po prostu w nas.
Co robić?
Brać przykład z Szadraka, Meszaka i Abed-Nego:
Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twej ręki, królu! Jeśli zaś nie, wiedz, królu, że nie będziemy czcić twego boga, ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś.(Dn 3, 17-18)
Oddaj się całkowicie Panu. Uwierz, że Jezus Chrystus może wyprowadzić Cię z każdego ognia, w który wejdziesz. Dokonaj wyboru: chcę iść z Tobą Panie, cokolwiek spotkam na mej drodze! I nieważne, że nie masz siły! Nieważne, że czasami masz dosyć! Bądź wierny Bogu. Walcz w Jego imię. On osuszy Twoje łzy. On ratunkiem będzie Ci. U Jego stóp padnie wróg, bo On Bóg niezwyciężony. Uwierz w Jego moc tak jak Jair, jak kobieta cierpiąca na krwotok, jak Szadrak, jak Meszak, jak Abed-Nega, jak...
O ile prościej by się żyło gdyby wraz z narodzinami ktoś dał nam przewodnik po życiu. Taki przepis, receptę na wszystko. Wskazania którędy iść, czego unikać i jak w tym wszystkim osiągnąć sukces. Gdyby tak znalazł się ktoś, kto by poprowadził przez ten niszczejący świat, abyśmy wyszli z tego obronną ręką i na porządnych ludzi. O ile prościej...
Przecież każdy z nas ma taki przewodnik. Recepta na dobre życie leży niekiedy latami na półce przykryta odpowiednią warstwą kurzu zapomnienia. Biblia. W niej ujęta jest cała "tajemnica" udanego życia. Każdy z nas ma również niezawodnego przewodnika. Od naszego poczęcia jest Ktoś, Kto z wielką radością wyprowadzi nas na zielone pastwiska. Jezus. Bóg. Tylko cóż z tego, że to wszystko jest dla nas? Cóż z tego, że jest Ktoś, Kto poprowadzi, kiedy zwyczajnie nie potrafimy słuchać...
Kiedyś kościoły budowano tak, aby trzeba było pokonać schody zanim się wejdzie do świątyni. Po co? Żeby się zmęczyć i ledwo łapać oddech przed samymi drzwiami? No nie... Schody miały dawać możliwość pozostawienia wszystkiego co doczesne za nami, tam na dole, aby do świątyni wejść czystym. Z każdym pokonanym schodkiem głowa oczyszczała się z myśli, aby po przekroczeniu progu kościoła być całkowicie dla Niego. Móc słuchać...
Dzisiaj trudno się słucha. Nie potrafimy słuchać drugiego człowieka. Nie potrafimy słuchać Boga. Chcemy przewodnika, ale kiedy w końcu uda Mu się do nas przemówić my zwyczajnie się odwracamy. Zatwardzamy swe serca. Nie zawsze, ale jednak wciąż za często... Szukamy pomocy, chcemy wiedzieć co robić w życiu, pytamy Boga, ale nie czekamy na odpowiedź. Zagłuszamy siebie. A przecież...
Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6, 6)
Daj Bogu szansę na odpowiedź. Daj sobie szansę na odnalezienie Boga. Zrób coś dla siebie - stwórz odpowiednie warunku do modlitwy. Wsłuchaj się w Jego ciszę, a poznasz głos Pana. Nie zatwardzaj swego serca. Daj sobie szansę poznać Stwórcę. On zawsze na Ciebie czeka. W lekkim powiewie przychodzi właśnie dla Ciebie.
W środę spadł pierwszy śnieg. W zachwycie spoglądałam na małe kryształki lodu rozświetlone promieniami słonecznymi. Każdy inny i każdy idealny. Spadały powoli, bez pośpiechu, tak po prostu. Na dachy, na trawę, na chodniki... Można było zostawić ślad po swoim bucie, narysować komuś uśmiech na szybie samochodowej albo po prostu spojrzeć w niebo i pozwolić im opadać na twarz.
W ciszy, którą dostrzegłam w spadającym puszku odnalazłam Boga. Zachwycił mnie swoim pięknem. Każdy drobny płatek to Jego mały cud. Specjalnie dla mnie. Wystarczyło wystawić rękę, by Pan mógł mnie dotknąć. Kropelką lodu.
Pozwól sobie czasem iść zimą wyprostowany. Nie chowaj się cały w szaliku i nie myśl jak tu najszybciej przebrnąć przez ten zimny odcinek. Pozwól Panu Cię dotknąć. On JEST.
W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. (Ef 6, 16)
Niejednokrotnie w życiu zdarzają nam się upadki. Czujemy się wtedy słabi, niekiedy wręcz bezbronni. Nie mamy siły do walki. Nie mamy już czym walczyć. A jednak... Pan daje nam zbroję i oręż do walki, który zapewni nam zwycięstwo. Mimo tego, że czasami po ludzku nie mamy sił, to nie zapominajmy, że mamy swą TARCZĘ. Bierzmy wiarę w każdym położeniu. Módl się, a Pan Cię poprowadzi.
Albowiem Ja, Pan, twój i Bóg, ująłem twą prawicę, mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą. (Iz 41, 13)
Pewnemu bratu, który skarżył się bez ustanku na swoje życie, Abba Besarion powiedział:
- A może to życie jest niezadowolone z ciebie? Ono lubi żyć z kimś, kto chce nim żyć...
Czasami zdarza nam się chwila refleksji nad naszym życiem. Nad chwilowym upadkiem. Nad naszym smutkiem. Niekiedy zwyczajnie czujemy się beznadziejnie. Nic nam nie pozostało, więc narzekamy na nasze życie. Na bolące kolana, kręgosłup, za niskie płace, za wysokie ceny, a bo za ciepło, a bo pada, itd. Dajemy się podpuścić Złemu. Kiedy czujemy smutek, to znak, że za dużo myślimy o sobie. Nie zatracaj się w sobie...
Święty Franciszek Salezy mawiał: "Święty, który płacze, to opłakany święty".
Otrzyj swe łzy! Każdy z nas jest powołany do świętości. Każdy z nas jest powołany do tego, aby zostać świętym! I tutaj pragnę zaznaczyć, że świętość to nie jest smutny obowiązek. To wielka radość z wypełniania woli Bożej! Czyż nie cieszymy się z każdego nadchodzącego święta: urodziny, imieniny, Boże Narodzenie, Wielkanoc... ? Świętość to ciągłe świętowanie! Dlaczego by nie zacząć cieszyć się z powołania do świętości już dziś? I to teraz zaraz! Już!
Wielu z nas ucieka przed świętością, głoszeniem Ewangelii, nauki Chrystusa. Stwierdzamy niekiedy, że brak nam wiedzy na ten temat, nie potrafimy, brak nam odwagi (może po prostu chęci?). Święta Matka Teresa ma dla nas prostą receptę na wszelkie trudy, smutki i niepowodzenia w głoszeniu o Chrystusie:
Nasza radość to najlepszy sposób głoszenia chrześcijaństwa.
Nie chowajmy się za stereotypem smutnego chrześcijanina, który żyje z przymusu od A do Z, bo został ograniczony poprzez przykazania. Pokaż ludzkości, jak bardzo się myli. Tyle radości, ile przekazuje nam Bóg, nie dostaniemy od wszystkich ludzi razem wziętych! Takiej wolności, jaką mamy od Niego, nie da nam nikt i nic! Niech Jego Duch Cię umacnia. Daj Bogu szansę, aby Cię pocieszył i rozśmieszył. On naprawdę jest w tym świetny!
Dzisiaj w zeszycie seminaryjnym czekały na mnie takie pytania:
Czy jesteś gotów, by wytrwać w czasie ucisku i utrapienia? Czy potrafisz dostrzec łaskę, płynącą z tego czasu, który doprowadza do Twojego duchowego wzrostu i udoskonalania się w wierze?
Z Twoją Boże radością jestem gotowa na wszystko Panie! Z Bożą radością i Ty jesteś gotowy na wszystko! Czyż nie lubisz się śmiać? Każdy lubi! Śmiech to najlepsza terapia duchowa, a do tego i cielesna, bo nic tak nie ćwiczy mięśni brzucha jak szczery śmiech! Daj się Bogu rozśmieszyć! Poznaj Go na nowo! W Biblii jest tyle radości! Pozwól sobie to odkryć! Wtedy żaden ucisk nie będzie dla Ciebie straszny. Będzie za to kolejną wspaniałą przygodą z Bogiem! Z Bogiem, który Cię kocha i nie pozwoli na Twoje zatracenie!
Spraw, by Twoje życie było z Ciebie zadowolone już teraz!
Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie - wytrwali. (Rz 12, 11-12)
Niech Płomień Pański rozleje się w Twym sercu! Niech wzbudzi w Tobie miłość! Bądź waleczny niczym Lew z Judy! Podążaj śladami Chrystusa. Odnajdź w nim radość życia. Podążaj Jego ścieżkami. Pełnij służbę Panu. Nie ma nic piękniejszego od dzielenia się z innymi łaską, którą otrzymujemy od Niego. Czyń na Jego chwałę. Niech Duch Święty rozpali w Tobie żar! Niech da Ci zapał, cierpliwość i wytrwałość do dalszej pracy nad sobą! Wesel się każdą najmniejszą nadzieją. Bo nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś życie oddaje bym ja mógł żyć!
Odnajdź radość Twojej drogi duchowej!
Bądź płomiennego ducha!
Szukaj!
Chłopcy się męczą i nużą, chwieją się słabnąc młodzieńcy; lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły;
biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą. (Iz 40, 30-31)
Panie, Twoja miłość jest miłością odwieczną. Twa siła, siłą nieskończoną. Wystarczy, że zaufam, a otrzymam Twoją moc, bo mnie umiłowałeś! Wystarczy wiara jak ziarnko gorczycy, a mogę mieć skrzydła jak orzeł. Szybować po tym świecie i sokolim okiem dostrzegać piękno, które stworzyłeś. Wystarczy, że zaufam Tobie Panie, a dasz mi tyle siły w nogach, że będę mogła biec do Ciebie bez zmęczenia. Bez znużenia podążać Twoją drogą. Twoje przykazania nie będą już nieprzyjemnym obowiązkiem, lecz radością! Wystarczy, że zaufam, a postawisz mnie na nogi i nauczysz na nowo chodzić. Chodzić na Twoją chwałę! Wystarczy, że Ci zaufam, a otworzysz me oczy na Twoje piękno. Otworzysz moje uszy na Twoje Słowo. Otworzysz moje serce na Ciebie!
Wystarczy, że się pomodlę. :)
...ale miłość moja NIGDY NIE ODSTĄPI OD CIEBIE mówi Pan
Wówczas rzekł do nich:"Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga".
Gdy to usłyszeli, zmieszali się i zostawiwszy Go, odeszli. (Mt 22, 21)
Ileż to razy miałam Panie poświęcić Ci chociaż chwilę mojego dnia, a tego nie robiłam? A przecież miałam całe 24h. Zachłannie zagarnęłam je całkowicie dla siebie. Ty Panie pouczasz, by oddać Bogu to, co należy do Boga. To Ty stworzyłeś czas i Tobie należy go oddać. To Ty dajesz mi życie, dlatego Tobie należy je ofiarować. To Ty dajesz mi siłę, więc wykorzystać ją trzeba na Twoją chwałę. Ty Panie dajesz mi talenty, więc dla Ciebie chcę je pomnażać. Pragnę Ci oddać Panie całe moje życie... z miłości do Ciebie.
Daj mi Panie odwagę, bym nie odeszła zmieszana, lecz oddała Ci to, co należy do Ciebie.
Czemu to wzywacie Mnie: "Panie, Panie!", a nie czynicie tego, co mówię? (Łk 6, 46)
Czemu? Bo niekiedy chcemy być "na topie", a chrześcijaństwo "wyszło z mody"? Bo czasami Twoje Słowo wydaje się irracjonalne z zestawieniem z rzeczywistością?
Bo po prostu brak nam wiary!...
Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. (Ef 2, 8-9)
Dziękuję Ci Panie za dar wiary. Na świecie jest tak dużo zagubionych dusz. Dziękuję, że dałeś mi usłyszeć Twe ciche wołanie. Dziękuję, że przyszedłeś do mnie w lekkim powiewie. Dziękuję, że dajesz siłę iść pod prąd tego świata. Pomagasz dawać świadectwo o Tobie. Dziękuję, że me serce stale Cię czuje. Dziękuję za poznanie Ciebie przez codzienny krzyż.
Dziękuję, że pokora i wiara nigdy nie wychodzą z mody.
Beata Słowik
Zmieniony: poniedziałek, 31 października 2011 20:55
To właśnie, co było naszym przeciwnikiem,
usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. (Kol 2, 14)
Znów ukazujesz Panie ogrom Twojej miłości. Zgładziłeś wszystko to, co złe. Odbudowałeś to, co we mnie umarło na skutek mych grzechów. Przywróciłeś mnie do życia. Darowałeś wszystkie występki. To właśnie, co było moim przeciwnikiem, usunąłeś z drogi, przygwoździwszy do krzyża. Dziękuję.
Wypełniasz mnie Panie swoją miłością w każdej chwili mojego życia. Życia, które mam dzięki Tobie i dla Ciebie. Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Ty utkałeś mnie w głębi ziemi. Dziękuję, za każdy owoc zbawienia, który miał miejsce w moim życiu.
Pragnę ukrzyżować swe serce. Dla Ciebie Panie. Bo wszystko w życiu to nic wobec Twej wielkiem miłości.
Zbawienie przyszło przez krzyż,
Ogromna to tajemnica
Każde cierpienie ma sens,
Prowadzi do pełni życia.
Jeżeli chcesz Mnie naśladować, To weź swój krzyż na każdy dzień
I chodź ze Mną zbawiać świat
Dwudziesty pierwszy już wiek.
Codzienność wiedzie przez Krzyż,
Większy im kochasz goręcej. Nie musisz ginąć już dziś,
Lecz ukrzyżować swe serce.
Każde spojrzenie na krzyż
Niech niepokojem zagości, Bo wszystko w życiu to nic
Wobec tak wielkiej miłości
Beata Słowik
Zmieniony: poniedziałek, 31 października 2011 07:52
Ostatnio zostałam zapytana jaką przybieram maskę w życiu i dlaczego? Pytanie dosyć osobiste, odkrywające wszystko. Żeby na nie odpowiedzieć trzeba stanąć twarzą w twarz z samym sobą i dopuścić prawdę. Ciężkie zadanie. Ile znamy prawdy o nas samych? Codziennie przybieramy maski. Zupełnie automatycznie, nie zdając sobie z tego sprawy. Trzeba dużo odwagi żeby je wszystkie zdjąć przed samym sobą. Czy zatem znam siebie prawdziwego? Czy jest chociaż jedna osoba, która mnie zna prawdziwego? Czy prócz snu jest jakiś czas, kiedy nie przywdziewam żadnej maski? Kiedy jesteś prawdziwy?
Jaką maskę przywdziewasz przed Bogiem? Czy na modlitwie potrafisz stanąć w prawdzie o sobie? Tak? Przecież całe Twoje życie to modlitwa. Jak zatem możesz stanąć w prawdzie przed Bogiem skoro nie potrafisz stanąć w prawdzie przed drugim człowiekiem? W tym drugim człowieku jest właśnie Bóg! Po co chowasz się pod maskami? Przecież Bóg i tak widzi wszystko.
Warto udawać kogoś, kim nie jesteś? Warto zatajać prawdę o sobie dla wygody żeby jakoś się dopasować do świata? Nie warto. Bóg stworzył świat dla nas, a nie nas dla świata. O tym warto pamiętać.
Bądź sobą!
Tysiące twarzy, setki miraży
To człowiek tworzy metamorfozy...
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a my uznaliśmy Go za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przybity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. (Iz 53, 4-5)
Panie Ty umarłeś na krzyżu dla mnie, przez mój grzech. Wziąłeś na swe barki zło całego świata. Zło, które mieszka we mnie, w moim sercu. Przepraszam Cię Panie, że musiałeś wypić ten kielich. Przepraszam, że byłeś przybity i poniżony za moje winy. Teraz wiem, że to grzech przebija i poniża. Przebija moją duszę, by nie szukała Ciebie. Poniża przed samą sobą. Nie udźwignę tego sam. Do pomocy Ciebie mam...
Panie dobry jak chleb... niepojęta jest dla mnie Twoja miłość do człowieka, do mnie! Dziękuję Ci Jezu, że mnie wykupiłeś. Dziękuję Ci za Twoją mękę. Dziękuję Ci za ogrom Twojej miłości! Dziękuję, że mogę Cię poznawać. Odkrywać Twe miłosierdzie i Twą łaskę, która spływa na mnie każdego dnia.
Panie! Ty jesteś radością mą! Jezu! Ty rozweselasz mnie! Dziękuję Ci za to, że cały czas jesteś dla mnie dostępny. Że mogę się do Ciebie zwrócić w każdej chwili. Dziękuję Ci Panie za to, że stąpałeś po tej ziemi, po której ja teraz kroczyć mogę. Dziękuję Ci za Twoją naukę, za Twoją Ewangelię! Pragnę poznawać Cię co raz lepiej, byś nie tylko Ty był radością dla mnie, lecz żebym i ja była radością dla Ciebie! Dziękuję, że pozostawiłeś mi siebie w Piśmie Świętym. Dziękuję za wszystko co robisz.
Tylko w Tobie wolność mam.
Tylko z Tobą życie wieczne mam.
Tylko z Tobą życie ma sens.
Jezus nie zgadza się na to, byśmy pozostawali w niewoli grzechu.
Panie Ty jesteś moją mocą. Ty nie odpuszczasz w walce o mnie. Nie zgadzasz się bym pozostawała w niewoli grzechu. Ty wciąż "z uporem maniaka" wyciągasz po mnie dłoń. A ja? A ja niekiedy kąsam tą dłoń...
W głębi serca należę do Ciebie. Pragnę być przy Tobie i czynić na Twoją chwałę. Czasami mi nie wychodzi. Do głosu dochodzi cień mojej duszy. Mroczny cień, który wcale nie szuka Ciebie tak jak powinien. Sprawdza tylko jak może Cię sprowokować, wystawić na próbę. Chociaż mnie to martwi, to nie ukrywam, że to swego rodzaju część mnie. Wyrzekam się jej Panie z miłości do Ciebie. Na nowo chcę podjąć walkę z grzechem.
Dopóki jesteś ze mną zła się nie ulęknę. I może zdarzy mi się upaść wbrew mojej woli, ale mimo wszystko wiedz Panie, że wciąż Cię kocham. Ty zawalczyłeś o moje życie. Teraz i ja pragnę o nie walczyć. Usilniej. Bo Ty nie pozwalasz bym pozostawała w niewoli zła. Tak proste zdanie, może oczywiste, ale jak mocne. Dziś, ponownie a zarazem na nowo dajesz mi przeświadczenie o Twojej miłości do mnie. Bezgranicznej miłości. Dajesz poczucie, że jestem dla Ciebie wyjątkowa. Zależy Ci na mnie i to bardziej niż mogę to pojąć.
Ty się nie zgadzasz, bym pozostawała w niewoli grzechu. Ty utkałeś mnie w głębi ziemi i powołałeś do niesamowitych rzeczy. Teraz wręcz krzyczysz w mym sercu, że się nie zgadzasz, bym była w sidłach zła. Że Ty będziesz walczył! O mnie...
Skoro Ty się Panie nie zgadzasz, to ja tym bardziej nie mogę...
Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. (1J 1, 8)
Nie ma w nas prawdy. Przecież Ty Panie jesteś dla nas prawdą. Gdy grzeszę nie mam Cię w sercu. Jestem osamotniona ze złem. Lecz jeśli tylko zwrócę swe oczy ku Tobie, ujrzę, że cały czas jesteś ze mną.
Oszukuję siebie. Sama sobie zamydlam oczy. Znowu zaczynam szukać obejścia "systemu", by wytłumaczyć swe postępowanie. Sama siebie zapędzam w kozi róg. A wystarczy, że się odwrócę i mam Ciebie. Mam Twoją moc. Jestem w stanie przyznać się do winy. Odszukuję prawdę, a ona mnie wyzwala... od grzechu. I me serce znów jest zdrowe. Gdy tylko się nawrócę... "Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody. Już teraz we mnie Twe Królestwo jest."
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. (Mt 9, 12) Panie pomóż mi odkryć zło, które mieszka we mnie. Ulecz wszystko, co nie jest zgodne z Twoją wolą. Naucz mnie przyjmować prawdę o mnie, bym potrafiła wzrastać w Twej miłości. Naucz mnie Panie wyznawać moje grzechy z miłości do Ciebie.
Już w Raju pouczałeś nas Panie, żeby nie brać owoców z drzewa dobrego i złego abyśmy nie pomarli. Nie przestraszyliśmy się wtedy śmierci. I teraz sprawiamy niejednokrotnie wrażenie jakbyśmy się jej nie bali. Sięgamy po owoce zła lekceważąc konsekwencje. Życie z Tobą jest nam niemiłe?
Zrywamy... Po co? Dla sprawdzenia, z przyzwyczajenia, dla przypomnienia sobie jak to było, dla uciechy... Po co? Na przekór? Komu? Sobie? Dlaczego chcę dla siebie zła? Wciąż za mało miłości do siebie? Aroganckie myślenie, że zasługuję na więcej, więc zrywam owoc, by Ci pokazać, że potrafię? Tylko, co i komu chcę udowodnić? Ty mnie przecież znasz lepiej niż ja siebie. Kogo wystawiam na próbę wchodząc w dialog z pokusami? Sprawdzam czy zareagujesz? Czy jesteś? Czy jestem silna bez Ciebie?
Dopuszczasz zło, żeby nas uczyć. Szkoda tylko, że ta nauka tak często zwyczajnie odbija się echem. Czekasz, aż się wyszumimy, podokazujemy i przyjdziemy w opamiętaniu do konfesjonału. I nigdy nie powiesz: a nie mówiłem? Zamiast tego mówisz: kocham cię jeszcze bardziej głuptasie. Tyś mój. Przestań wystawiać naszą relację na próbę. A jednak wciąż jak niesforne dziecko sprawdzam gdzie są granice. Czy aby na pewno się nie przesunęły. Szukam, błądzę i odchodzę z kwitkiem. Reguły się nie zmieniają. Czemu tak trudno je przyjąć?
Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania, albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.
(1J 5, 2-3)
Wciąż kocham Cię za mało! Wstyd... Wciąż szukam luki w Bożym prawie. Kombinuję jak obejść "system". Narażam swoje życie chociażby nadmierną prędkością czy brakiem wystarczającej ilości snu. Dopuszczam przewinienia wobec ducha i ciała. Dopuszczam śmierć.
Pomóż mi Panie zbierać tylko te owoce, które pochodzą od Ciebie. Te, które dadzą mi wzrost duchowy. Te, które posadziłeś z miłości do mnie. Te, które dają życie wieczne. Nie chcę więcej ryzykować mojego życia zrywając zły owoc.
Mój dobry Ogrodniku
pomóż mi uleczyć me niedoskonałości
Przeto, bracia moi najmilści, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu. (1Kor 15, 58)
Życie ma wiele zawirowań. Niejednokrotnie wygląda jak wzburzone morze, na którym ledwo utrzymuje się nasz okręt. Wiele niepewności towarzyszy nam każdego dnia. Czasami mamy wrażenie, że fale przykrych niespodzianek zaleją nasz pokład. Przychodzi zwątpienie. Silny wiatr rzuca nami po całym morzu. A wystarczy się zakotwiczyć...
...w Panu.
My jesteśmy z Boga. (1J 4, 6) Nie ustawajmy w modlitwie, a wtedy żaden sztorm nas nie pokona. Najlepszym żeglarzem jest Bóg. To On stworzył wszelkie wody. Zdaj się na Niego, a Twój statek zawsze wypłynie na spokojne morze. Nie bój się, wypłyń na głębię. Jest przy Tobie Jezus. Trwaj w modlitwie, a nigdy nie utoniesz.
...Aż sponad mórz i szczytów gór Twa miłość spływa na mnie w dół...
Beata Słowik
Zmieniony: poniedziałek, 17 października 2011 13:47
Wbrew pozorom studiować nie znaczy wyłącznie uczyć się matematyki, historii czy chemii, zdawać kolokwia i iść dalej. Studiować, to szukać własnej drogi, wciąż poszukiwać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. I nie chodzi tutaj tylko o sferę naukową, ale również, a może właśnie przede wszystkim o drogę duchową. O odnalezienie mojego "ja" w świecie Boga. Poszukiwanie Jego obecności. Poznawanie Go, żeby móc powiedzieć z wiarą: Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4, 13).
Dlatego nie ważne ile masz lat - każdy może studiować!
Może warto zacząć od jutrzejszego seminarium?
Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! (J 15, 9)
Ile razy w życiu zabrakło nam wytrwałości? W systematycznej nauce, sprzątaniu, prowadzeniu regularnego trybu życia? Ile razy nie wytrwaliśmy w postanowieniach? Zabrakło nam motywacji? Sił? Chęci? Zbyt szybko ogarnia nas zniechęcenie. A Jezus do nas mówi wielokrotnie: Trwajcie! Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. (J 15, 4). Trwajcie w miłości mojej! Trwajcie w modlitwie, w wierze, w przykazaniach! Bądźcie ze Mną w każdej chwili waszego życia. Trwajcie, bo kiedy trwacie, to i Ja jestem. A kiedy On jest, to wszystko mogę. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. (Łk 1, 37). Trwajmy zatem w Jego miłości. W Nim jest nasza potęga.
Przez swoją wytrwałość ocalicie swoje życie. (Łk 21,19)
Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Te zaś znaki towarzyszyć będą tym, którzy uwierzą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie. (Mk 16, 15-18)
Gdyby wiara nasza była choć tak wielka jak gorczycy ziarnko... Moglibyśmy góry przenosić... Wierzymy, a jakże niedoskonała i wciąż mała jest nasza wiara. Podziwiamy charyzmatyków, którzy zostali powołani przez Pana. Podziwiamy misjonarzy, podziwiamy świętych. Niejednokrotnie zazdroszcząc, że oni potrafią. A przecież Jezus powiedział do każdego z nas: idź i głoś Ewangelię! Uwierz, a w moje imię będziesz uzdrawiał i mówił nowymi językami!
Niejeden z nas chciałby otrzymać jakiś dar Ducha Świętego. A przecież każdy z nas go ma. Każdy z nas otrzymuje niepojętą ilość łaski i jakże ją marnuje. Może zamiast ślepo prosić o jakiś dar, zobaczmy, że już go mamy. Tylko dlaczego taki zakurzony?
Nie łudźcie się: Bóg nie pozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne. (Ga 6,7-8)
Jeśli chcemy by kiełkowała radość, nie możemy posiać zgryzoty.
Z naszego serca "wyrośnie" to, co w nim zasiejemy. Jeżeli zasadzimy kłamstwo, zazdrość, pychę, nienawiść, samolubstwo, to owoce, które zbierzemy zniszczą nas jak i naszych bliskich. Nie będą to dobre owoce, lecz chwasty. Jeżeli natomiast świadomie zasiejemy miłość, dobroć, zrozumienie, pokój, to niezbadane w swej mierze będą plony tego siewu!
Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: "Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić". [Jezus], zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź oczyszczony!". (Mk 1, 40-42)
Jeśli zechcesz Panie, możesz mnie uzdrowić. Ze wszystkiego. Z każdej niedoskonałości. Możesz mnie oczyścić z każdej zmazy. Jeśli zechcesz… Chcesz! Uzdrawiasz i oczyszczasz każdego dnia na nowo. Ale czy ja chcę? Mówisz do mnie Panie: jeśli chcesz, to cię oczyszczę. Jeśli chcesz to cię poprowadzę. Jeśli chcesz będę przy tobie. Zawsze. Jeśli chcesz…
Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś (Jr 20, 7).
Pozwoliłem się uwieść Twoją miłością Panie i pragnę płynąć na fali Twej łaski. Czasami niechętnie idę Twoją drogą, czasami chcę zostać albo zboczyć. (Za trudno? Niewygodnie?) Mimo wszystko trwasz. Tak i ja pragnę trwać przy Tobie. Uwiodłeś mnie, jestem już Twój. Proszę ujarzmiaj mnie każdego dnia na nowo. Żebym nie zbaczał. Żebym nie rezygnował. Bym wzrastał w Twojej sile.
Tylko, dlaczego Panie zechciałeś mnie uwieść, ujarzmić, przemóc? Do czego mnie powołałeś?
Po co wyszedłem z łona matki? Żebym modlił się za napotkanych ateistów. Bym głosił Twoją Ewangelię. Bym niestrudzenie szedł w Twoje Imię. Bym stale wykorzystywał talenty, które mi dałeś na Twoją chwałę. Bym niestrudzenie Cię odkrywał!
Tak trudno iść Twoją drogą Panie. Choć wiemy, żeś drogą, prawdą i życiem. Tak trudno pozostać przy Tobie w codziennym gwarze. Tak ciężko zatrzymać się w ciszy w Tobie. Skupić na Przemienieniu Pańskim, gdy w kościele słychać wakacyjny koncert zza płotu. Błądzimy, a Ty wciąż przy nas trwasz.
Jedynym naszym ratunkiem jest spowiedź – możliwość nawrócenia. Tylko co potem? Czy potrafimy zostać przy Tobie na dłużej? Dlaczego otoczenie tak skutecznie kopie pod nami dołki? Dlaczego świat chce o Tobie zapomnieć? Dlaczego doszukują się wszędzie fałszu? Dlaczego negują wiarę? Podcinają skrzydła? Dlaczego… tego nie wiem…
Codziennie staramy się trzymać głównej drogi ku Tobie Panie i codziennie zdarza nam się zboczyć. Nasza wiara jest zbyt mała. Wciąż zbyt mała. Gdzie szukać pocieszenia? Pewnego dnia nie będziemy już mogli zawrócić. Przejdziemy wrota i znajdziemy się po drugiej stronie. Wtedy Ty Panie będziesz całym naszym pocieszeniem. Napełnij nas Panie Twoją łaską. Codziennie na nowo.
Będąc na rekolekcjach z o. Bashaborą dostrzegłam jak pięknie Jezus zbiera swoje owce. Tyle ludzi, razem, w Jego Imię. Wszyscy radośni. I kiedy śpiewaliśmy, podnosiliśmy ręce, uczestniczyliśmy w animacjach, pomyślałam sobie, że jakby ktoś teraz popatrzył na nas z zewnątrz i zobaczył masę dorosłych ludzi wymachujących radośnie rękoma, to pomyślałby, że zwariowaliśmy.
I tak sobie wtedy pomyślałam, że jesteśmy chrześcijańskimi wariatami :) I że bardzo mi z tym dobrze. Bo gdzie indziej można znaleźć ludzi, którzy tańczą przed krzyżem? Gdzie się znajdzie tyle radości ze zwyczajnego bycia razem? Takie rekolekcje pokazują, że chrześcijaństwo nie jest smutną religią, za którą jest uważane. Chrześcijanie to super spontaniczni i radośni ludzie. Bądźmy tacy również na co dzień!
Proszę Cię Panie, abym zawsze wśród bliskich miała ludzi, którzy będą potrafili udawać Lwa ku Twojej chwale Panie! :)
Msza Święta kojarzy nam się z czymś dostojnym. I dobrze. Komunia Święta to chwila poważna, podchodzimy w skupieniu do Pana Jezusa, który wychodzi ku nam. W porządku, ale...
Dzisiaj na porannej Mszy podczas rozdawania Komunii kościelnemu zadzwonił telefon. Nastała chwila zgorszenia do momentu, aż dzwonek telefonu nie stał się głośniejszy. Otóż zaraz przy balaskach tuż obok księdza, który rozdawał Jezusa rozbrzmiały... Kaczuchy :) Myślałam, że ksiądz się zdenerwuje, ale ku mojemu zdziwieniu ksiądz miał trudność z pohamowaniem śmiechu.
I wtedy zrozumiałam, że właśnie z taką radością jaka wtedy nastała powinniśmy podchodzić do Komunii. Przecież to czas oczekiwany, najwspanialsza chwila, może i poważna, ale jakże przepełniona miłością i radością! Powinniśmy jak dzieci przybiegać do swojego Ojca! I dzisiaj tak też się stało - dzięki Kaczuchom :)
Życzę Wam abyście przybiegali do Pana z radością w sercu, niekoniecznie tylko z ciężkim skupieniem. Pamiętajmy, że jesteśmy Jego dziećmi. Bądźmy zatem jak dzieci - radośni z powodu wszystkiego co nas otacza!
A Panu kościelnemu dziękuję za ożywienie w każdym wiernym tego ukrytego dziecka :)
Dzisiaj jest święto każdego z Nas. Dzień Dziecka. Dzień Dziecka Bożego. Dlatego dziękuję Ci Tato za każdy promyk słońca, którym łaskoczesz mą twarz, za każdy powiew wiatru, którym ocierasz łzy, za krople deszczu oczyszczenia i za wielką radość z mojego istnienia! Dziękuję Ci Ojcze Nasz! Tobie chwała na wieki!
Dziś z wielką radością śpiewam:
"Jestem dzieckiem Boga! Pokój to moja droga!"
Życie nie jest dla mięczaków. Każdego dnia trzeba sprostać nowym wyzwaniom. Co chwilę trzeba podejmować jakieś decyzje. Po każdym upadku trzeba wstać. Po wolnych dniach znowu powraca rzeczywistość. Codziennie na nowo trzeba się starać o utrzymanie relacji z bliskimi. Należy sprostać wszelkim obowiązkom, jakie stoją na naszej drodze. I niezależnie od tego czy żyjemy otoczeni ludźmi, czy też może straciliśmy kogoś bliskiego, to musimy walczyć z tym wszystkim w pojedynkę…
Czasami, gdy są chwile na zadumę, człowiek westchnie nad tym całym swoim życiem opartym na „trzeba”. Nie raz poczuje się samotny. Nie dostrzeże żadnego sensu jego istnienia. Zastanowi się nad tym jakby było miło, gdyby tak przyszedł ktoś, zabrał wszystkie smutki i problemy. Uporządkował to życie za nas. Wskazał nam dobrą ścieżkę i poprowadził dalej. Ile byśmy dali za taką pomoc…
A przecież jest Ktoś, Kto jest przy nas w każdej chwili. Kto dźwiga ten krzyż z nami. Kto wesprze, pomoże wstać i iść dalej. Jest. JEST ZAWSZE. Tylko czasami ze strachu nie chcemy otworzyć drzwi, chociaż słyszymy kołatanie. Wolimy się przykryć kołdrą, siąść w kącie i udawać, że nas nie ma, że wszystko jest w porządku. Życie to nie bajka. W życiu trzeba być silnym. Ale na szczęście nie jesteśmy w tym wszystkim sami. Nawet jak kompletnie zbłądzimy. I może czasami mamy ochotę wziąć koc, kubek ciepłej herbaty, zawinąć się po czubek nosa i zniknąć, ale…
Święta Wielkanocne wymagają od nas dużo większego zaangażowania niż święta Bożego Narodzenia. Może dlatego wyczekiwanie na Zmartwychwstanie nie cieszy się aż takim entuzjazmem jak czekanie na pierwszą gwiazdkę?
Cały wysiłek przygotowawczy do najważniejszego dnia w roku zaczyna się już czterdzieści dni przed świętem. W Popielec obowiązuje nas post ścisły i wraz z tym dniem rozpoczyna się dla nas wielkie wyzwanie zwane Wielkim Postem. I co się z tym wiąże? Przeważnie narzekanie, i to już w Środę Popielcową, że ścisły post. A potem to już lawinowo. Im bliżej świąt, tym więcej narzekania. Oczywiście są tacy, co z entuzjazmem podejmują coroczne wyzwanie i skrupulatnie zwalczają złe nawyki. Ale większość wypala się na pierwszej przeszkodzie.
Przejdźmy do Wielkiego Tygodnia, do Triduum Paschalnego. Trzy niezwykłe dni. Trzy historyczne wspomnienia. Trzy najważniejsze dni w okresie Wielkiego Tygodnia. Tylko trzy… a ile problemów… A bo to trzeba codziennie trzy dni z rzędu iść do kościoła, i to nie na pięć minut, tylko co najmniej na półtorej godziny CODZIENNIE! Do tego procesja w Wielki Piątek - kolejne półtorej godziny. I jeszcze ta bardzo długa kolejka do pocałowania krzyża. Po co mam oglądać przez czterdzieści minut, jak ludzie całują krzyż?! A potem znowu kolejka do przyjęcia Pana Jezusa. A ksiądz tak brzydko zaśpiewał, a to taka ładna pieśń! Tyle czasu znowu zmarnowane! Przecież ludzie po pracy muszą mieć czas kiedyś przygotować te święta, a oni znowu przedłużają …
STOP! Moment! Chwileczkę! Czy aby się COŚ KOMUŚ NIE POMYLIŁO?!
Pomyliło się…
Pan Jezus wycierpiał za nas wiele… za wiele…
A Ty człowieku marny nie możesz wysiedzieć w kościele…
Dużo poświęcenia wymagają od nas święta Wielkanocne. Dużo. Ale zarazem o wiele za mało. I może większość z nas nie ma opisanych wyżej problemów. Może nie osobiście. A może wśród bliskich. Z tego miejsca życzę nam wszystkim wytrwałości w tych ostatnich dniach, aby nam nie zabrakło wiary mimo szemrania dookoła. I mocy Ducha, abyśmy potrafili spokojnie nauczać o tak ważnych dla nas dniach.
„Płacz Go, człowiecze mizerny,
Patrząc jak jest miłosierny”
Czy zastanawiał się ktoś kiedyś, dlaczego grzeszymy? Dlaczego tak trudne jest dla nas przestrzeganie przykazań Bożych?
Przykazania są jak znaki drogowe. Czy gdy jadąc samochodem, widząc znak "zakaz wjazdu", to czy tam wjeżdżamy? W większości przypadków nie. Dlaczego? Dla własnego komfortu i bezpieczeństwa. Znamy doskonale konsekwencje tego czynu. Czasami nam się uda, ale wiemy, że łamiemy prawo.
Dlaczego zatem znaki, które są w zasadzie w nas, są tak trudne do przestrzegania? Jest ich przecież tylko 10 najważniejszych, a i tak sobie nie radzimy. Znane nam są konsekwencje naszych grzesznych czynów. Wszystko jest jasne i klarowne. Co więc się za tym kryje? Dlaczego z taką łatwością łamiemy Boże prawo?
Doszłam do wniosku, iż o wiele trudniej jest nam pogodzić się z czymś, co jest wyłącznie duchowe, nie jest namacalne, nie jest cielesne. Kiedy lądujemy za wykroczenia w więzieniu, to to uwięzienie do nas dociera szybko i gwałtownie. Nie możemy wydostać się z celi. Wiemy, dlaczego cierpimy i za co. Nie jest tak łatwo sobie uświadomić więzienie duchowe z powodu grzechu. Człowiek ma tą dziwną manierę, iż wszędzie szuka wymówek. Potrzebuje dużo czasu, aż zmierzy się z prawdą. Ale przecież: "prawda Was wyzwoli". Dlaczego zatem notorycznie grzeszymy? Co jest takiego w nas albo otoczeniu, iż popadamy w nałóg grzechu? Po przemyśleniach odpowiedź sprowadzę do jednego słowa: marność.
Trudno niektórym przyjąć, że człowiek wierzy w Boga. Większość osób powołuje się na umysł ścisły, na brak faktów i dowodów. Dlaczego zatem z łatwością przychodzi nam poparcie wiary, gdy ktoś powie „wierzę, że to się uda”, „wierzę, że to ma sens”, a z takim dystansem i trochę wrogością podchodzimy do zdania „wierzę w Boga”? Jakie są dowody na wiarę człowieka, który powie „wierzę, że ten wybór jest słuszny”? Żadne, bo tylko dany człowiek wie, czy i jak mocno wierzy w to, co mówi.
Dlaczego zatem tylko na zdanie „wierzę w Boga” potrzebujemy niezbitych dowodów? Dowodów historycznych, ale nie za starych, bo wiarygodność z każdym rokiem maleje. Zapisków, ale nie takich od ludzi, bo przecież zapisana legenda, to nie fakt zaistnienia zdarzenia.
Niektórzy podważają wiarę w Boga. Twierdzą, że to tylko wbita do głowy historyjka, która nic nie znaczy. Ale czemu nikt nie zastanawia się nad tym, czy 2+2 to faktycznie 4? Dlaczego nikt nie wymaga niepodważalnych dowodów na tak prosty fakt? Czy nie mogę tego uznać za legendę, na której opierają się miliony? Czemu się nikt nie burzy i nie podważa? Czy ktoś mi udowodni, że 2+2 to faktycznie 4, skoro i tak nie uwierzę w jego dowody oparte na takich samych przesłankach jak samo twierdzenie?
W dzisiejszych czasach jednym z najważniejszych elementów życia jest stałe łącze z Internetem. I nie służy ono tylko rozrywce, ale niekiedy także pracy. Ciężkiej pracy. Internet stał się nieodłącznym towarzyszem większości z nas. Tylko żeby móc z niego korzystać w pełni, potrzebny nam jest komputer. Czym bowiem jest w dzisiejszych czasach komputer bez Internetu? Niczym, bo ileż można grać w pasjansa? Czasami jednak łącze się psuje i potrzeba informatyka.
Podczas ostatniej konferencji o modlitwie osobistej padło stwierdzenie, że należy dbać o stałe łącze z Bogiem. I tak sobie pomyślałam, że bez codziennej modlitwy jesteśmy bezwartościowi jak ten komputer. Nie spełniamy w pełni funkcji, którą powierzył nam Bóg. Psujemy się. Co wtedy? Co robić, gdy łącze z Bogiem się psuje? Tu również potrzebny jest informatyk, tylko trochę inny…
Jezus – Informatyk XXI wieku. To Jego potrzeba jak najwięcej w naszym życiu.
Ciągle myślisz, że masz czas
Bo przecież świat istnieje już ponad 2000 lat
A potem zostaje tylko żal,
Że nie wykorzystałeś swojej szansy
Okres Wielkiego Postu to piękny, kolejny dar od Pana Boga. Dar od Najwyższego dla nas, grzeszników, ludzi małej wiary, wiecznie gdzieś błądzących.
Wielu by się znalazło, którzy uznaliby ten okres przygotowawczy do Wielkiej Nocy, za coś przestarzałego. Parę tysięcy lat temu żył mężczyzna, który spędził 40dni na pustyni, poszcząc i walcząc ze Złym. Niejeden stwierdzi, że to brzmi kompletnie bez sensu. I nawet można takiej osobie przyznać rację. Takie suche zdanie brzmi irracjonalnie. Zmienia ono jednak diametralnie swoje znaczenie, kiedy poświęcimy trochę czasu na poznanie głębi tego działania.
Czy faktycznie bez sensu jest czas oddania się Bogu? Czy absurdalnym jest wsłuchanie się we własne wnętrze? Poświęcenie czasu na odnalezienie na nowo własnej duszy? Czy można liczyć, jako stracony czas nawrócenia? Odpowiedź jest prosta: nie.
W Popielec wchodzimy w nowy okres w naszym życiu. Może to już niektórym wydać się nudne, rok w rok to samo. Nie jeden ma zawsze te same postanowienia. Inny westchnie, że znowu trzeba sobie odmówić słodyczy. Zrodzą się pytania: I na co to wszystko? Czy to takie konieczne? Jeżeli postrzegamy Wielki Post, jako okres katowania się nad własną osobą, to nie da się zaprzeczyć, że to kompletnie bez sensu. Tylko czy faktycznie o to chodzi w poście? Czy naszym postanowieniem ma być niejedzenie słodyczy? Czy takie jest meritum?
Post nie powinien być przeżyciem wyłącznie cielesnym. Nie powinien się opierać na postanowieniach opartych wyłącznie na niejedzeniu czegoś. Post to coś więcej niż przymuszenie do diety. To przede wszystkim przeżycie duchowe. Niejednokrotnie odmieniające nasze dotychczasowe życie. Nie można stwierdzić, że pościłem w tamtym roku, nic to nie zmieniło to, po co się męczyć. A po co się rozwijać? Każdy chce się rozwijać, żeby być lepszym człowiekiem, chcemy posiąść większą wiedzę. I takim krokiem do rozwoju jest okres Wielkiego Postu.
Co roku mamy nową szansę na zmienienie siebie, zmienienie swojego życia. Co roku. Może kiedyś Ci się udało głęboko przeżyć Post, a może nie odczułeś żadnych zmian. Nie ma to znaczenia. Jak pisał św. Alfons: „Najważniejsza jest chwila obecna! Czas przeszły już do ciebie nie należy; przyszły nie jest w twojej mocy; na czynienie dobrych uczynków masz tylko czas teraźniejszy.” Uczyń coś dobrego dla samego siebie. Znajdź w sobie tyle chęci, byś zechciał przysiąść i zastanowić się nad swoim życiem. Odnajdź w sobie pragnienie poprawy i wytrwaj w tym. Wielki Post to tylko zalążek do tego. Swego rodzaju motywator. Wystarczy tylko Twoja wola, a siły same przyjdą z góry. Za określeniem Wielkiego Postu tak naprawdę nie kryje się nikt inny jak Jezus. Oddaj Mu swoje życie. Pomódl się o pomoc w zmianach. On podźwignie Twój krzyż razem z Tobą. Nie przegap swojej szansy!
Pan dał Ci w prezencie Życie Wieczne.
Co dasz Mu w zamian?