Od 7 sierpnia jestem w Kamerunie. Po 12 godzinach lotu przez Brukselę, Duale, samolot wylądował w Yaounde stolicy kraju. Tutaj zupełnie inny świat. Wizę mam na 3 miesiące, ale jeśli da się przedłużyć to chce pozostać do lutego przyszłego roku. Tutaj trzeba przedefiniowac sobie pojęcie biedy. To co u nas jest nazywane biedą tutaj jest największym luksusem. Pomimo tej biedy urzekli mnie ludzie których spotykam. Mój podziw wzbudza oczywiście przyroda, ale najbardziej ofiarna i odważna postawa naszych polskich misjonarek Pallotynek u których mieszkam.
Ciąg dalszy poniżej - od najnowszych do najstarszych wiadomości...
To co niespotykane jest w naszych europejskich stronach, a występuje czasami w Kamerunie to rodzina ubrana w jednakowe stroje, różne fasony, ale ten sam kolor lub wzór materiału. Także rodzinę bez problemu rozpoznawałem w kościele po ich ubiorze (ojciec, matka i kilkoro dzieci). Mało tego kilka kobiet z tzw. szerszej rodziny (ciocie, wujkowie) też ubierają się w taki sam strój. Czy to do pomyślenia u nas aby np. kilka kobiet wystąpiło w jednakowych sukienkach?
Na zdjęciu poniżej dwie siostry z mężami, które przyszły kiedyś do nas w powszedni dzień. Na moje oko obie mają takie same sukienki.
Trójka rodzeństwa. Najstarsza siostra się wyłamała.
Albo np. ta grupa kobiet na kolejnym zdjęciu tworzących jakąś wspólnotę modlitewną. Wszystkie w takich samych sukienkach. Sądzę, że nie do pomyślenia u nas w PP (chyba że się mylę -)).
I jeszcze jedna rodzinka (moje wnuki kameruńskie). Najpierw mama z jednym synkiem, a potem ojciec z dwójką.
Ta pani, która siedziała na ławce, była niewidoma i przyszła pare minut wcześniej z wnukiem po pomoc do siostry Agnieszki. Ławka znajdowała się pod moim oknem i to ja od jakiegoś czasu otwierałem bramkę i wpuszczałem gości o ile byłem w pokoju. A potem maszerowałem do odpowiedniej siostry aby ją powiadomić że ma gości. Ojciec z synkami chciał rozmawiać z s. Edytą.
Bardzo ciekawe zgromadzenie bezhabitowe. Bez wyraźnej potrzeby nie ujawniają, że są osobami konsekrowanymi. Na początku myślałem, że są świeckimi pomocnikami misji. Ale nie. Mówią, że bardziej niż słowa innych pociągają czyny i świadectwo życia, więc wolą ewangelizować w taki sposób poprzez osobiste świadectwo. Podejmują prace w szkołach, szpitalach same dbają też o swoją formacją duchową. Formacja jak powiedziały trwa u nich całe życie.
W Kamerunie działają bardzo aktywnie w miejscowości Esseng. Jest to miasto leżące około 120 km od Doume na zachód z tym, że nie leży przy trasie głównej do stolicy Yaounde. Tam nie zajechaliśmy ani razu. Z uznaniem o siostrach wyrażał się biskup Jan Ozga. Miałem okazję spotkać się z siostrami i chwilę porozmawiać w czasie spotkania w Konsulacie RP w stolicy Yaounde w listopadzie z okazji 100-ej rocznicy odzyskania niepodległości (na zdjęciu jedna z sióstr stoi przede mną, na innym zdjęciu są to osoby bez habitu).
Na moje pytanie dlaczego tak się nazywają siostra odpowiedziała, że - zgodnie z charyzmatem zakonu - chcą pozostawać dla innych jak niewidoczni Aniołowie, którzy towarzyszą ludziom w drodze do nieba. W Kamerunie chcą docierać do środowisk, gdzie posługa księży jest utrudniona lub niemożliwa. Jedna z tych sióstr np. odpowiada za katechizację aż około 40 wiosek. Pracuje w buszu wśród wielu sekt. Jestem pewien, że siostry od Aniołów wykonują tam bardzo dobrą i potrzebną pracę i swoją postawą dają dobre świadectwo o Bogu.
Przybyły do Kamerunu z Krakowa, gdzie znajduje się ich dom macierzysty. W 1991 roku przyjechał do Krakowa arcybiskup z Kamerunu i zwrócił się do matki generalnej z prośbą o siostry do posługi wśród Pigmejów. Wtedy pierwsze trzy siostry przyjechały do Kamerunu. Pracowały jako pielęgniarki i katechetki wśród Pigmejów. Dzięki wsparciu z Polski niedawno zakończyła się budowa nowego domu zakonnego w miejscowości Abong-Mbang. Jest to miasto oddalone od Doume o 55 km na trasie do stolicy Yaounde, przez które wielokrotnie przejeżdżaliśmy. Tu pracują siostry jak zwykle w szkołach i przy chorych. Są to siostry Alicja, Donata i Nazariusza. Dyspanser (ośrodek zdrowia) miała pod swoją opieką siostra Nazariusza, ale obecnie zachorowała na nowotwór i wróciła do Polski na leczenie.
To już czwarta siostra zakonna z Polski o jakiej słyszałem, która zachorowała w Kamerunie na nowotwór. Dwie z nich leczą się w obecnie w Polsce. Jedna (pallotynka s. Anna) nie chce wrócić, chce być tam do końca, a jedna już nie żyje, zmarła dwa lata temu. Była to siostra Judyta - pallotynka, która opiekowała się szkołą w Nkoum).
Siostry Duszy Chrystusowej dbają w Abong-Mbang także o parafialny kościół. Siostry jak już wspomniałem wybudowały nowy klasztor. Jest to okazały klasztor w kształcie średniowiecznego czworoboku. Ma być on miejscem formacji dla afrykańskich dziewcząt, które wybiorą życie zakonne. Siostry wiedzą, że kiedyś przyjdzie taki czas, że biali opuszcza Afrykę i trzeba im zostawić dom formacyjny, gdzie będą mogły się przygotowywać do życia zakonnego. W pobliżu Abong-Mbang pracują także misjonarze z polski – Ojcowie Franciszkanie z Krakowa, z którymi także miałem okazję zetknąć się kilka razy. Młodzi, radośni, pełni zapału.
W Kamerunie są w dwu miejscowościach: w Dimako oraz w Koudandeng. Ja spotkałem tylko te siostry, które były w Dimako. Jest to miasto oddalone od Doume o 23 km w stronę Bertoua. Przejeżdżaliśmy tamtędy wielokrotnie, ale z braku czasu u sióstr byliśmy tylko raz. One częściej bywały u nas. Prowadzą jak wszyscy misjonarze działalność charytatywno-opiekuńczo-edukacyjną. Obejmują opieką chorych w ośrodku zdrowia. Prowadzą szkołę podstawową oraz zawodową (kroju i szycia). Jak wszyscy misjonarze wspomagają ludzi ubogich dzieci, młodzież i dorosłych. Pracują również przy parafii pełniąc posługę zakrystianek. Cieszą się już licznymi powołaniami tubylczymi. Na misjach w Afryce (nie tylko w Kamerunie) pracuje obecnie 10 Polek i około 30 sióstr czarnych. W Dimako są dwie siostry pochodzące z Afryki. Jedna z nich odwiedziła kiedyś Polskę. Mogłem z nią zamienić kilka zdań po polsku.
Tam w Dimako u sióstr Karmelitanek w czasie Bożego Narodzenia odbył się zjazd misjonarzy z Polski z regionu wschodniego na wspólne kolędowanie (zdawałem relacje, były kolędy i tańce). Kiedyś pod kościołem w Doume pewien czarny diakon przy powitaniu powiedział mi ”Dzień Dobry”. Okazało się, że odbywał praktykę w Dimako i tam siostry karmelitanki nauczyły go jak się witać po polsku.
Na koniec list jednej z sióstr Karmelitanek z Dimako dotyczący „Adopcji Serc”:
Historia Tomka i Mireille
Jestem misjonarką, Karmelitanką Dzieciątka Jezus, przez ostatnie dziesięć lat pracowałam w Kamerunie, na misji w Dimako. Jednym ze sposobów wspierania ubogiej ludności Afryki jest „Adopcja Serca”. Właśnie z tą formą pomocy związana jest historia Mireille, którą pragnę opowiedzieć.
Kiedy poznałam Mireille, była ona uczennicą Liceum Ogólnokształcącego w Bertoua. Podobnie jak większość kameruńskich dzieci, nie miała łatwego życia. Jej ojciec zmarł wcześnie, był wojewodą, więc zajmował dość wysokie stanowisko. Po jego śmierci rodzinę czekało wiele problemów. Ojciec Mireille był muzułmaninem, zaś jej matka katoliczką. Według muzułmańskich zwyczajów, po śmierci męża kobieta zostaje żoną jego brata. Mama Mireille nie chciała zgodzić się na to, dlatego została wydziedziczona z rodziny, skazana na nędzę i tułaczkę. Z północy Kamerunu przyjechała na wschód, gdzie zamieszkała i włączyła się w grupę modlitewną działającą przy katolickiej parafii. We wspólnocie modlitewnej znalazła wsparcie. Jedna z kobiet otoczyła ją i jej pięcioro dzieci opieką. Mireille wraz ze swoim bratem zamieszkała u swojej "drugiej mamy", pomagając jej w pracach domowych, ta natomiast opłacała ich edukację.
Pewnego dnia pani Irene, „druga mama”, przyszła do mnie prosząc o pomoc. Opowiedziała mi historię dziewczyny, którą doceniała za pracowitość, szczerość i lojalność. Chciała zapewnić Mireille zdobycie zawodu, aby mogła poradzić sobie w życiu. Niestety zbliżał się dla niej czas przejścia na emeryturę, co oznaczało uszczuplenie budżetu domowego i nieregularność otrzymywania pensji. W tym też czasie gościłyśmy na naszej misji przedstawicieli „Maitri”, którzy poszukali dla Mireill rodziny adopcyjnej w Polsce. Dzięki regularnemu wsparciu finansowemu Pani Iwony, Mireille mogła ukończyć studium nauczycielskie i podjąć pracę jako nauczyciel w Katolickiej Szkole Podstawowej w Dimako. Tam też poznała Tomka, swojego obecnego męża, który pracował wówczas w na wschodzie Kamerunu jako wolontariusz.
Dzisiaj, Mireille i Tomasz mieszkają w Polsce i cieszą się swoim kilku miesięcznym synem, a Pani Iwona mogła poznać swoją adoptowaną córkę, jej męża i dziecko.
Niech to świadectwo, będzie wyrazem wdzięczności i uznania dla ofiarnej pomocy, jaką niesiecie naszym braciom i siostrom w krajach misyjnych.
„Kawałek drzewa wrzuconego do wody nigdy nie będzie krokodylem. Bo krokodylem trzeba się urodzić.”
Odmienne warunki kulturowe i religijne sprawiają, że ludzie, którzy przybywają do Afryki z Europy, nie mają szans, aby się z Afrykańczykami utożsamiać.