O rozproszeniach na modlitwie PDF Drukuj Email
Zbyszek czyta, inni też...
środa, 29 lipca 2015 12:06

Pierwszą rzeczą, z której trzeba sobie zdać sprawę w przypadku rozproszeń, jest właśnie owo rozdarcie, które nam towarzyszy. My chcemy i jednocześnie nie chcemy stanąć w prawdzie przed Bogiem, chcemy i nie chcemy słuchać Jego głosu, chcemy i nie chcemy pełnić Jego woli. Niełatwo dostrzec tę prawdę, gdyż w słownych deklaracjach wszystkiego tego bardzo pragniemy, ale fakty (czyli właśnie rozproszenia) pokazują coś zupełnie innego. Wielokrotnie w ciągu dnia modląc się słowami modlitwy „Ojcze nasz” powtarzamy, może i z gorliwością: „Bądź wola Twoja”, ale gdzieś w głębi tli się albo nawet płonie pragnienie: „Bądź wola moja”. Na tym polega dramat całej naszej chrześcijańskiej egzystencji, który ujawnia się z mocą już na modlitwie i tutaj najpierw powinien być rozwiązywany. Jeśli go bowiem nie będziemy rozwiązywać na modlitwie, reszta życia będzie nieuchronnie naznaczona dwuznacznością, żeby nie powiedzieć: faryzeizmem. Dlatego jest rzeczą tak ważną, aby nie traktować rozproszeń jako normalnego elementu modlitwy, który zawsze będzie jej towarzyszył i z którym trzeba się pogodzić.

Choć jest prawdą, że rozproszenia w różnych swych formach, w mniejszej czy większej mierze zawsze będą towarzyszyć modlitwie, bo też zawsze w jakieś mierze towarzyszą nam skutki grzechu pierworodnego, nie oznacza to, że mamy wobec nich przyjąć postawę przyzwolenia. Z drugiej strony, jak już zostało to powiedziane, nie należy walczyć z nimi wprost. Co więc robić?

Z pomocą przychodzi nam tu nasz Mistrz, który poucza: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa (Łk 9, 23-24). Choć może o tym nie myślimy, jednak to wezwanie odnosi się w pierwszym rzędzie właśnie do modlitwy i jest rozwiązaniem jej podstawowego problemu – rozproszeń.

Pierwszym warunkiem tego rozwiązania jest: chcieć naprawdę iść za Jezusem. Ważny jest ów radykalizm pragnienia, który odrzuca inne możliwości, gdyż dwoistość pragnień uniemożliwia spełnienie dalszych warunków. Chęć dobrej modlitwy, pozbawiona owego radykalizmu pójścia za Jezusem, szybko ustąpi wobec rozproszeń – utonie, a raczej udusi się w sprzecznościach interesów. Samo jednak nawet najradykalniejsze pragnienie nie wystarczy. Walka z rozproszeniami bowiem oznacza umieranie starego człowieka w nas, tego człowieka, który żyje dla siebie. Tu widać wyraźnie, dlaczego nie wolno podejmować tej walki wprost. Oznacza ona bowiem walkę z samym sobą, jakiś rodzaj autodestrukcji, duchowego masochizmu. Podejmuje się ją nie z własnej inicjatywy (w ten sposób jest ona nie do wygrania), ale na słowo Jezusa i pod Jego kierownictwem. A to słowo brzmi najpierw: niech się zaprze samego siebie...

Co jednak oznacza „zaprzeć się samego siebie”? Zapewne większości z nas kojarzy się z tym zwrotem jakiś nadludzki wysiłek ascetyczny. Polski źródłosłów „przeć” każe myśleć o napięciu mięśni i woli. Z pomocą jednak przychodzi oryginalny tekst Nowego Testamentu i łacińskie tłumaczenie św. Hieronima. W grece nowotestamentalnej słowo to brzmi: arnesastho, natomiast w łacińskiej Wulgacie abneget i oznacza, że trzeba sobie po prostu powiedzieć: „Nie”.
 
Cały artykuł Stanisława Łucarza SJ o rozproszeniach na modlitwie - tutaj. Polecam.
Marysia
 
RocketTheme Joomla Templates