Było sobie małe serce. Mieszkało w pięknym mieście i było bardzo szczęśliwe. Mimo iż było takie malutkie, to potrafiło cieszyć się życiem. Mieszkało na wierzbie. Kiedy wiał wiatr, chwytało się gałązek, a wiatr kołysał nim w prawo i w lewo. Myło się w kroplach rosy, a suszyło chwytając promienie słońca. Przyglądało się małym ptaszkom i tańcząc radośnie śpiewało razem z nimi. Tak było zawsze, dopóki jacyś ludzie nie wycięli wierzby i pobliskich drzew. Biedne, małe serduszko nie miało gdzie mieszkać. Musiało iść i poszukać miejsca dla siebie.
Ale nie tak łatwo jest znaleźć przeznaczone dla siebie miejsce. Dotychczas nie znało prawdziwej twarzy świata. Nigdy nie spotkało się z twardą , brutalną rzeczywistością. W drodze otworzyły się mu oczy. Szło bezradne, opuszczone. Na jego uśmiech odpowiadano przekleństwem. Gdy wyciągało rękę, odpychano ją brutalnie. Gdy prosiło o nocleg, wyganiano za miasto i obrzucano kamieniami. Szło obszarpane, posiniaczone, z wieloma ranami. Wycieńczone do granic. Nie znalazł się nikt, kto by mu pomógł. Samo musiało dać sobie radę, a przecież było takie małe i nie znało jeszcze życia. Gdy szło drogą skulone, żeby nikt go nie zauważył, żeby nikomu nie wadzić, DUŻE SERCA poszturchując boleśnie i raniąc, spychały je do rowu, do błota. Wreszcie zabrakło mu sił. Zostało w jakimś rowie zasypywane przydrożnym kurzem, który unosił się spod nóg podążających drogą WIELKICH SERC.
Leżąc rozmyślało o swoim życiu. Wówczas stanął nad nim CZŁOWIEK, wziął je w swoje dłonie i delikatnie opatrzył jego rany. Serce spojrzało na Niego z wdzięcznością:
- Kim jesteś?
On nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i odszedł, a serce poszło dalej. Ale nie było to już to samo serce sprzed kilku godzin. Szło skacząc i wyśpiewując radośnie. Mimo iż przy każdym skoku czuło ból, a bandaż plątał się pomiędzy nogami, to chyba jeszcze nigdy nie było takie szczęśliwe.
- Znalazłem CZŁOWIEKA, DOBREGO CZŁOWIEKA! Znalazłem MIŁOŚĆ... czyli świat nie jest taki okrutny! Jest Ktoś, kto leczy rany i pociesza strapionych. Jak to wspaniale! - krzyczało.
Idąc tak zobaczyło człowieka. Nie, nie tego samego. Szedł po drodze schylony, jakby czegoś szukał. Przeklinał cały świat i siebie samego, rozglądając się wokół.
- Czego szukasz? - zapytało serce.
- Nie twoja sprawa, zjeżdżaj stąd mały! - odburknął.
- Nie gniewaj się! Jeśli zechcesz, to pomogę ci szukać tego, co zgubiłeś. Tylko mi powiedz, co to jest!
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Mówię ci zjeżdżaj stąd, bo jak ci dosunę...
Serce spuściło głowę i odeszło. Ale nie dawało mu to spokoju. Czego on szukał tak wytrwale? Przeszło jeszcze parę kroków i chwyciło się za głowę.
- Już wiem, już wiem! - krzyknęło i pędem wróciło do człowieka.
Ale nie podeszło tak od razu. Schowało się za przydrożnym kamieniem i obserwowało go. Korzystając z nieuwagi człowieka, zakradło się od tyłu i ...hop!
Człowiek powoli wyprostował się, odetchnął głęboko i uśmiechnął się, a serce szepnęło tylko cichutko - NARESZCIE.
Małgorzata Sawicka
1985
|