Kiedy człowiek umiera, przechodzi w inny stan; jego ciało sztywnieje.
Kiedy człowiek się modli, też czasem może zesztywnieć - zapomina o upływającym czasie, aż w końcu uświadamia sobie, że trwał w bezruchu zbyt długo. Teraz trzeba ożywić członki, pobudzić krążenie krwi.
U niektórych osób sztywnienie ciała wywołane jest przez choroby neurologiczne. Powoduje to konieczność zmagań z własnymi ograniczeniami fizycznymi... lecz one właśnie zabezpieczają tych ludzi przed sztywniactwem - przed pychą, walką o zaistnienie w świecie i górowanie nad innymi.
Czasem sztywnieje się z przerażenia na widok własnych grzechów lub podczas zmagań z Przeciwnikiem.
Odkupienie - najważniejszy moment w całej historii Wszechświata - dokonało się właśnie wtedy, gdy Syn Boży... zesztywniał na krzyżu. I każde z tych naszych sztywnień jest trochę jak szansa upodobnienia się do Niego, jak mały kroczek w stronę wieczności, jak preludium do sztywnienia śmierci - ostatecznego momentu spotkania z Panem Bogiem.
Czasem ludzie denerwują się na Kościół Katolicki, że taki tradycyjny. Niereformowalny. Sztywny. Przychodzi mi wtedy myśl: może właśnie dlatego sprawia wrażenie sztywnego, że wciąż umiera - z tęsknoty i miłości, jak Oblubienica w Pieśni Nad Pieśniami. Ale świat tego nie rozumie.
Obyśmy tylko nie sztywnieli w życiu z powodu lęku o siebie, braku przebaczenia, pychy... - a jedynie odkupieńczo.
Tylko w wyniku trwania na modlitwie, która jest umieraniem z miłości.
Meroutka
|