Piłkarze Płomienia po raz szósty zagrali w fantastycznych zawodach PDF Drukuj Email
Sport i okolice
niedziela, 05 lutego 2017 00:20

W sporcie zdarzają się rzeczy różne, oczekiwane, spodziewane, trudne lub całkowicie niezrozumiałe. Najczęściej mówi się wtedy - "taki po prostu jest sport". Niestety, dokładnie taka trudna do zrozumienia rzecz wydarzyła się drużynie Płomień Pański w rozgrywanym w sobotę (4.02.2017) Turnieju Wspólnot i Ruchów Chrześcijańskich w halowej piłce nożnej.

Po uroczystym otwarciu i wspólnej modlitwie zawody rozpoczęliśmy od meczu ze Wspólnotą Agalliasis. Ponieważ przeciwnik do słabeuszy nie należy nasi piłkarze grali spokojnie, próbując długo utrzymywać się przy piłce. Szybko okazało się, że całkowicie zdominowaliśmy rywali i zupełni spokojnie bez żadnych kłopotów wygraliśmy 1:0 po golu Dominika Gawlika. Płomień Pański mocno kontrolował wydarzenia na boisku i poprzestał na skromnym zwycięstwie, tylko dlatego, że jako uczestnik pięciodrużynowej grypy miał przed sobą jeszcze trzy mecze. Rywalizacja z Agalliasis pokazała, że na boisku udało się utrzymać spokój i porządek. Na bramce czujnie trwał Janek Kazienko, w defensywie świetnie radzili sobie Krzysztofowie Maj i Zieliński, a ten drugi znakomitym wyczuciem przerywał większość akcji przeciwników i doskonale rozgrywał piłkę. Bramkarza rywali co rusz nękali Marcin Mazurkiewicz, Dominik Gawlik i Andrzej Kuczaj. Znakomite zmiany dawali Marcin Miśta, Kuba Pasieka i Paweł Prochowski.

W drugim spotkaniu przyszło nam rywalizować z drużyną o tajemniczej nazwie Powertime mHH, która była wcześniej pewną zagadką, ale szybko okazało się, że pod tym szyldem kryje się młodzież z HalleluJah. W tym roku bowiem nasi starzy znajomi z tej wspólnoty wystawili dwie drużyny, stały i znany coroczny skład pod nazwą Tatusiowie HalleluJah i drugą złożoną z ich dzieci, które od lat obecne były na turnieju jako małoletni kibice, a w tym roku poprosili o wystawienie ich jako osobnego zespołu. Ponieważ średnia wieku debiutantów była naprawdę niska, to spodziewano się, że będą to raczej "chłopcy do bicia". Tymczasem już w pierwszym meczu Powertime mHH pokonał (!!!) faworyzowaną ekipę Harcerzy 2:0.

I  tym właśnie momencie owa młodzież pojawiła się na drodze Płomienia Pańskiego. Ponieważ znaliśmy już wynik potyczki młodych rywali z Harcerzami, ani nam przez myśl nie przyszło zlekceważyć przeciwnika. I znowu zagraliśmy swoje, zepchnęliśmy ambitnych młodzian do obrony i długo utrzymując się przy piłce przeprowadzaliśmy swobodne ataki. Dobrze wybiegani nastolatkowie nie mogli nic na to poradzić i w zasadzie tylko przyglądali się jak Płomień Pański ich punktuje. Najpierw 1:0 po strzale Krzysia Maja, który odbił się jeszcze od obrońcy i zaliczony został jako samobój, potem kolejna ładna bramka Dominika Gawlika. I znowu nie za szybko, spokojnie, tak aby nie przemęczać się przed następnymi meczami. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że młodzież HalleluJah tuż przed końcem nieco się otrząsnęła i przeprowadziła kilka ładnych akcji. Jedna z nich zaowocowała golem, ale cóż tam, do końca pozostało kilkadziesiąt sekund i myślami byliśmy już przy następnym meczu.

I wtedy stało się coś, o czym wspomniałem na wstępie. Coś, czego zrozumieć nie było łatwo i szczerze mówiąc nadal trudno zaakceptować. W ostatniej sekundzie (dosłownie: OSTATNIEJ) jeden z młodych rywali, będąc z boku boiska wysokim lobem rozpaczliwie wrzucił piłkę w stronę bramki Płomienia i w tym momencie zabrzmiała syrena oznaczająca koniec meczu. Ponieważ piłka była jeszcze w locie podnieśliśmy ręce do góry w geście zwycięstwa i nawet nasz znakomity bramkarz Janek Kazienko nie skupiał się już na piłce, która... wpadła za jego plecami do bramki. Ku naszemu zdumieniu sędzia uznał gola i zrobiło się 2:2. Nie pomogły nasze protesty, z których wynikł nawet mały (ale sympatyczny) spór. Jak się okazało w piłce halowej, w odróżnieniu od rozgrywek na boiskach otwartych, piłka uderzona w czasie trwania końcowej syreny jest w grze do chwili dotknięcia boiska, nawet gdy dźwięk ustanie. Zaskoczenie, szok, niedowierzanie... I oczywiście WIELKIE GRATULACJE dla naszych młodych rywali za to, że wierzyli i grali do końca, zostając za to nagrodzeni. A my? Gdybyśmy tylko wiedzieli... No cóż, nieznajomość przepisów (nawet tych rzadko występujących w życiu) nie zwalnia przecież od ich przestrzegania.  

Trudno, przecież nic się nie stało. Pierwszy mecz 1:0 (3 punkty), drugi 2:2 (1 punkt), wszystko wydaje się w porządku, choć niedosyt pozostał. Niedosyt niedosytem, ale jak się już wkrótce okazało, sytuacja ze straconym golem po końcowej syrenie wywołała w zawodnikach Płomienia dziwne przygnębienie. Kolejny mecz był najłatwiejszy z dotychczasowych. Zagraliśmy ze słabiutką drużyną World Wide Team FC, która składała się ze studentów różnych narodowości i kultur. Niestety mimo, że od feralnej "ostatniej sekundy" minęło kilkadziesiąt minut, zawodnicy Płomienia grali jak ze związanymi nogami. Zabrakło widzianej jeszcze kilka chwil wcześniej energii, współpracy, zgrania. Dominowała natomiast bierność i odrętwiałość. Jakby ktoś zgasił tego "walecznego ducha" zespołu. Nie pomogły zmiany w składzie i ustawieniu, niestety Płomień Pański nie wiedzieć czemu, nie tworzył w tym momencie drużyny, a jedynie kilku grających ze sobą, jakby nie znających się ludzi. I trudno się dziwić temu, że pod koniec meczu zauważyli to też rywale i spokojnie wypunktowali nas 3:0.

Przed kolejnym meczem, tym razem z Harcerzami (tymi samymi, którzy wcześniej przegrali z kretesem z młodzieżą Powertime mHH) próbowaliśmy się zmobilizować i zrozumieć tą niespotykaną sytuację. I mimo, że nasi zawodnicy na boisko weszli z ochotą naprawienia błędu, ze sportowym gniewem i wielką chęcią zwycięstwa... wyglądało to tak, jak poprzednio - niemoc i zastój. Być może wpłynęła też na to szybka i przypadkowo stracona bramka, po wyjątkowo pechowym samobóju, ale efektem końcowym była porażka 0:3.

Niestety ta porażka i niekorzystny dla nas układ innych wyników w grupie spowodował, że nie zakwalifikowaliśmy się do 1/8 finału i rozgrywki zakończyliśmy już pierwszego dnia. A jak się okazało decydujące o tym były stracone punkty w ostatniej sekundzie z nastolatkami z HalleluJah.

Najciekawsze jest to, że jeszcze przed tą, jak ją wcześniej nazwałem "ostatnią feralną sekundą", zaledwie po dwóch meczach (z czterech) mielibyśmy już praktycznie zapewniony awans do dalszej fazy zawodów, ale niestety sekunda nieuwagi zaważyła i prawdopodobnie tak bardzo negatywnie wpłynęła na dalsze występy Płomienia Pańskiego.

Porażka nieco zabolała, bo przyznać należy, że po znacznym wzmocnieniu składu (Andrzej Kuczaj, Jakub Pasieka, Paweł Prochowski) liczyliśmy co najmniej na powtórzenie czwartego miejsca sprzed roku. Ale pamiętać też należy, że tak naprawdę nie graliśmy dla siebie, tylko dla Pana Boga. Wystąpiliśmy po raz szósty w fantastycznej imprezie, skierowanej do chrześcijan, pomagającej poznać się i wspólnie świętować. Jednoczyliśmy się z przedstawicielami innych kościołów (protestanci, zielonoświątkowcy), z ludźmi na "życiowych zakrętach" (noclegownia Brata Alberta, Dom Poprawczy Sadowice). Bywało ostro, twardo, boleśnie (kontuzje), ale były to chwile pełne szacunku i miłości, do drugiego człowieka, a przede wszystkich do Pana Boga.

Pisząc niniejsze słowa, jednocześnie składam ogromne podziękowania naszym WSPANIAŁYM ZAWODNIKOM, którym sportowo w tym roku nie wyszło, ale wszyscy MOŻEMY BYĆ Z NICH DUMNI. Ja jestem z nich dumny! Zagrali bez żadnego treningu, bez przygotowań, niejednokrotnie pędząc na rozgrywki wśród obowiązków służbowych (praca, uczelnia, zaliczenia, sesje) lub osobistych (rodzina, dzieci). I mimo wspomnianego wcześniej "przygnębienia" dali z siebie naprawdę wszystko. A tak wspaniale Płomień Pański reprezentowali: Marcin Mazurkiewicz, Marcin Miśta, Dominik Gawlik, Krzysztof Zieliński, Krzysztof Maj, Jakub Pasieka, Henryk Brona, Paweł Prochowski, Andrzej Kuczaj i Jan Kazienko. Szczególnie słowa uznania należą się Heniowi Bronie, któremu przypadła najbardziej niewdzięczna rola - zawodnika rezerwowego, nie zagrał on w zawodach, ale w każdej chwili był gotowy do zastąpienia któregokolwiek z kolegów. Drużyną kierował przy współudziale piłkarzy - piszący te słowa.

Wyrazy uznania należą się również wszystkim, którzy czynnie włączyli się do współpracy ze Wspólnotą HalleluJah w organizacji Turnieju. Danusia Nutka Górniak obsługiwała protokoły meczowe, Piotr Szpitalny zarządzał tablicą wyników, Małgosia Prochowska udzielała się jako fotoreporter. Myślami była też z nami nasza dyżurna pomoc medyczna, Monika Buczaniewicz, którą niestety tuż przed zawodami zmogła grypa.  

Wielkie podziękowania także dla naszych pięciu (dosłownie pięciu) kibiców i czworga tych, którzy zapowiedzieli, że będą z nami duchem. Niestety jak w latach poprzednich, mimo próśb i zachęt większość członków i przyjaciół Płomienia Pańskiego nie okazała zainteresowania Turniejem jednoczącym wspólnoty i pokazała, że taki sposób uwielbienia Pana Boga raczej nie jest w Płomieniu potrzebny. A szkoda, bo gdyby choć niektórzy zobaczyli z bliska, jak z takich wydarzeń potrafią cieszyć się inni i ile dobra one niosą, może zmienili by zdanie...

Informacje o pozostałych wydarzeniach Turnieju Wspólnot i końcowych wynikach w osobnym artykule – wkrótce.

Maciej Prochowski

Zmieniony: czwartek, 16 lutego 2017 20:46
 
RocketTheme Joomla Templates