Gra o życie, czyli wokół Mundialu. To może być szansa dla wielu zapominanych PDF Drukuj Email
Sport i okolice
środa, 02 lipca 2014 12:44

Kontynuujemy cykl artykułów, w których omawiamy wydarzenia dziejące się wokół Mistrzostw Świata w piłce nożnej. W kolejnej rozmowie poruszymy temat organizacji Mundialu. Zgodnie z polityką przyznawania praw organizacji przemiennie federacjom piłki nożnej na różnych kontynentach, mistrzostwa w 2014 roku odbywają się w Ameryce Południowej, a konkretnie w Brazylii. Sprawy te pomoże nam skomentować Marian Zamorski, nauczyciel akademicki ze Studium Intensywnej Nauki Języka Angielskiego Uniwersytetu Wrocławskiego, znany nam również ze Wspólnoty Płomień Pański.

Maciej Prochowski: Jak by nie patrzeć, to chyba nie jest najlepszy czas dla Brazylii na takie wyzwanie. To przecież ogromne koszty, budowa nowych stadionów, wszelkie inne towarzyszące inwestycje. Całość miała kosztować aż 350 miliardów dolarów, a już wiadomo, że suma ta będzie mocno przekroczona. Czy w ogóle tak wielkie pieniądze nie zabijają najczystszego ducha sportu? Czy wspaniała impreza piłkarska przesycona tak wielką komercją może przynieść zwykłe sportowe emocje?

Marian Zamorski:
- Na to pytanie prawdopodobnie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zwolennicy (czytaj: firmy zaangażowane w inwestycje związane z mistrzostwami) będą nas przekonywać o korzyściach dla kraju, ludności, środowiska, itp., i z pewnością jest w tym wiele prawdy, ale chyba na krótką metę. 

Owe korzyści są bowiem dwojakiego rodzaju: korzyści trwałe (nowe obiekty, infrastruktura hotelowo-gastronomiczna, transportowa i komunikacyjna) i korzyści krótkoterminowe (po pewnym czasie może się okazać, że olbrzymie stadiony już nie zarabiają na siebie i nie ma pieniędzy na ich utrzymanie, hotele teraz pełne gości świecą pustkami i trzeba je zamykać - trudno uwierzyć, że 2-3 lata po mistrzostwach liczba turystów i gości będzie się utrzymywać na obecnym, euforycznym, poziomie -  pewne składniki infrastruktury rozdmuchanej na skalę wielkiej imprezy nie będą w pełni wykorzystane w czasach „pokoju” i będą spędzać sen z powiek lokalnym i centralnym włodarzom, a nowe stanowiska pracy znikną równie szybko jak powstały i wszystko będzie po staremu. Jedyną nową jakością, która może przetrwać będzie frustracja wielu maluczkich, których teraz rozbudzone nadzieje, ekscytacja  i aspiracje okażą się jedynie kolorową bańką mydlaną i trzeba będzie powrócić do szarej codzienności (kilku bogaczy stanie się jeszcze bogatszymi).

Trochę to chyba znamy z naszego podwórka…

- Przykład Wrocławia po Euro 2012 tylko potwierdza tę regułę. Nasze miasto bynajmniej nie jest „prekursorem” tych trendów – już 42 lata temu (Olimpiada) bogate Niemcy zachodnie skrobały się w głowę jak tu wyjść na zero z obiektami w Monachium. Stolica Bawarii okazała się na tyle atrakcyjna, że nawet budowa konkurencyjnej Allianz Arena na Mundial 2006 nie zagroziła olimpijskim obiektom.

Jak to może wyglądać w przypadku Brazylii?

Generalnie Brazylia skorzysta na tej imprezie pod wieloma względami. A duch sportu? No cóż – on już dawno się zmienił w każdej dyscyplinie. Co nie znaczy, że na gorsze. Jeśli ktoś kocha sport, to na pewno znajdzie satysfakcję w śledzeniu zmagań sportowców, którzy szczerze poświęcają się rywalizacji i w czasie zawodów koncentrują się na wyniku. Jeśli ktoś kocha sport to może go uprawiać na byle „klepisku”, biegając niemal na bosaka – tak jak wielu chłopców w Ameryce Południowej czy Afryce. Przypuszczam, że ten duch sportu jest wspólny im i wielkim gwiazdom na rozświetlonych zielonych murawach, w błyskach fleszy i pośród ryku dopingujących fanów. Wielkie pieniądze są paliwem dla marzeń, które choć przez chwilę pozwalają zapomnieć o szarości faweli.

Wizerunek Brazylii przed mistrzostwami nie do końca był bliski piłkarskiemu świętu, trudno było odczuć nastrój zabawy i radości, tej słynnej atmosfery samby. Przy budowie stadionów, szczególnie w Sao Paulo wielu mieszkańców była zmuszona do opuszczenia swoich domów. Żyją teraz w biedzie i ubóstwie w slumsach na obrzeżach miast. Zresztą te „osławione” od lat dzielnice nędzy, zwane fawelami stanowią obecnie ogromny kontrast z przepychem „bogatych mistrzostw”. Czy to można pogodzić?

 

- Tego nie można pogodzić, tak jak nie można zgodzić się na nierówne traktowanie ludzi, którzy tylko przez niefortunne okoliczności narodzin zostali pozbawieni możliwości stanowienia o sobie i wpływania na własne życie. Natomiast wizerunek Brazylii jaki był do tej pory, taki jest też w kontekście Mundialu – z ta różnicą, że może trochę więcej sytych ludzi uświadomi sobie owe różnice, a niektórzy nawet uczynią wysiłek, żeby pomóc. Pod tym względem Mundial może się stać szansą dla wielu zapominanych…

Dla ludzi żyjących w fawelach obecne mistrzostwa, to nie tylko piłkarskie emocje, ale także okazja na poprawę warunków życia, na polepszenie bytu i pokazanie światu problemu slumsów. I zmiany chyba się już zaczęły. Dość niespodziewanie w fawelach zaczęto otwierać przeróżne instytucje, w tym banki, To dla mieszkańców wielka oznaka wzrostu ich pozycji społecznych. Podobno są nawet chętni na płacenie za możliwość kilkudniowego pobytu w fawelach. Jeśli dalej tak pójdzie, w słynnych slumsach może się wiele zmienić…

- Oby to nie była swego rodzaju Katastrophe Tourismus (turystyka katastrof)… Z drugiej strony każdy turysta zostawia trochę pieniędzy na lokalnym rynku, a jeśli przejrzyste instytucje charytatywne, czy też spójne działanie samorządów faweli (takie powstają), dobrze zarządzą tymi środkami, to coś może się zmienić.

Pamiętajmy, że Rio de Janeiro będzie też organizatorem letnich igrzysk olimpijskich już za dwa lata. Ta impreza też będzie kosztować miliardy dolarów. Brazylia spontanicznie przyjęła organizację dwóch największych na świecie imprez sportowych i chyba nie wyjdzie na tym zbyt dobrze?


- Nie znam struktury finansowania Mundialu i Olimpiady w  Brazylii i nie wiem kto partycypuje w kosztach – jeśli wielkie lokalne i międzynarodowe koncerny gotowe są sponsorować inwestycje, to może wyjdzie na tym „trochę dobrze”. Jeszcze raz podkreślam, że wiele zależy od dostępu do postępu. W krajach rozwiniętych transparentność wpływa pozytywnie na dystrybucję – jednak  im PKB per capita niższy tym więcej niejasności i niesprawiedliwości w podziale dóbr. Kraj ten przoduje jeśli idzie o nierówności społeczne: 10 % ludności zawłaszcza 50% dochodu narodowego, a 8,5% żyje poniżej granicy ubóstwa. Stąd moje obawy, że kilku bogaczy stanie się jeszcze bogatszymi i nawet poprawi narodowe wskaźniki.

Znany dziennikarz Andrzej Person zauważył, że bardzo istotne jest to, że w kraju, gdzie najbardziej kochają piłkę, właśnie przeciwko tej piłce występują. Może nie dosłownie przeciwko futbolowi, ale wydawaniu tych wielkich pieniędzy na takie imprezy. Podkreślił, że świat sportowy powinien się zastanowić przez chwilę, dokąd zmierza. Zgadzasz się z tym?

- Zgadzam się całkowicie. Obecny system finansowania imprez sportowych i samych zawodników pozostawia wiele do życzenia: bajońskie sumy demoralizują nawet najbardziej odpornych, a wola zwycięstwa zdaje się być często napędzana nie duchem samej rywalizacji co chęcią zdobycia szalonych nagród pieniężnych – coś jest nie tak z nimi, ale nie zapominajmy, że te wielkie finanse generują dochody wielu lokalnych  firm zaangażowanych przy takich imprezach, obniżają stopę bezrobocia i przyczyniają się, choćby na mikroskopijną skalę, do wzrostu stopy życiowej (przykładem niech będzie budownictwo, które stymuluje wiele innych dziedzin gospodarki, a które zawsze przeżywa boom w takiej sytuacji).

Brazylia wciąż żyje przegranymi mistrzostwami w 1950 roku, kiedy to jako gospodarze i pewni faworyci wobec niemal dwustutysięcznej widowni niespodziewanie ulegli Urugwajowi 1:2. Mimo, że później zdobywali tytuł aż pięciokrotnie, to jednak w ich pamięci głębiej pozostaje tamta porażka. Obecne mistrzostwa i zwycięstwo mogłoby zatrzeć tamtą przegraną, uznaną za jedną z największych klęsk narodowych. Trudno sobie wyobrazić, że teraz też mogą przegrać. Jak myślisz, czy porażka Brazylii w jakiejkolwiek fazie turnieju może mieć wpływ na bieżące sprawy polityczne lub gospodarcze?


- Stadion Estádio do Maracanã na pewno uskrzydli Canarinhos (reprezentacja Brazylii), ale ich gra nie porywa aż tak, żeby wskazywać ich jako absolutnych faworytów. Jeśli zdobędą mistrzostwo, zdopingują kraj do bardziej kreatywnego spojrzenia na politykę i gospodarkę; jeśli odpadną – życie zarówno najbogatszych plantatorów jak i favelados  prawdopodobnie po krótkim okresie „żałoby” powróci do normy.

Cykl artykułów o mundialu zatytułowałem „Gra o życie”. Bo to chyba jest gra o życie, zarówno dla piłkarzy wielu drużyn walczących o mistrzostwo świata, jak i dla zwykłych mieszkańców. Również dla gospodarki kraju, by nie wpaść w miliardowe długi, ale jeszcze zarobić na tym przedsięwzięciu, a także walka o poprawę wizerunku Brazylii w świecie. Jak sądzisz, czy właśnie to określenie „Gra o życie” jest tutaj na miejscu?

- Określenie jest bardzo trafne. Dla każdego uczestnika będzie to wielka stawka, dla Fabio Capello (trener drużyny Rosji) to siedem milionów funtów brytyjskich rocznie, dla taksówkarza w Rio to dodatkowe kilkaset brazylijskich realów, dla nielicznych szczęściarzy z faweli, to może szansa na wyrwanie się, ale i też ryzyko, że zainwestują ostatnie centavos i pogrążą się doszczętnie… 

Oglądasz mistrzostwa? Komu kibicujesz? A może pokusisz się o wskazanie faworyta…

- Faworyt? Chyba Argentyna. Ale kibicuję drużynom (już ich niewiele zostało), które grają futbol radosny i jeszcze nie zepsuty pieniądzem bądź układami  – z Afryki.

Dziękuję za poświecenie czasu i wnikliwą analizę omawianych tematów.

Z Marianem Zamorskim, nauczycielem akademickim ze Studium Intensywnej Nauki Języka Angielskiego Uniwersytetu Wrocławskiego rozmawiał Maciek Prochowski.

Zmieniony: niedziela, 06 lipca 2014 20:29
 
RocketTheme Joomla Templates