Wielkie zwycięstwo - grunwaldzkie wspomnienie PDF Drukuj Email
Artykuły
niedziela, 18 lipca 2010 17:36

Alert nocny. Baczność!

Drużynowy sprawdza ekwipunek każdego harcerza w naszym zastępie - spakowane plecaki, na nich zrulowany szary wojskowy koc, przytroczony dokładnie, by w marszu się nie obluźnił - i menażka. Wyruszamy przed siebie, w las. Jest ciemna lipcowa noc, mnóstwo gwiazd na firmamencie, drogę oświetla nam jedynie poświata księżyca. Idziemy piaszczystą przecinką - mamy daleką drogę do przebycia. 64 km? Czy dobrze zapamiętałam? Cel tego gwiaździstego zlotu znany jest nam od dawna . Wszystkie chorągwie i hufce harcerskie podążają pod Grunwald, gdzie 550 lat temu 14 lipca król Władysław rozgromił krzyżaków, bezkarnie zagrabiających polskie ziemie i mordujących nie tylko tych, stawiających opór. Żywe są w nas, uczniach wychowanych na sienkiewiczowskim przekazie obrazy z życia Juranda, Jagienki, Danuśki znającej prawo łaski, gdy zawołaniem: „Mój ci jest!” uwolniła Zbyszka…Do Malborka jeździliśmy przecież na szkolne wycieczki, by poznać organizację życia naszego wroga, który w tym warownym klasztorze miał swoją naczelną siedzibę. Te obrazy mamy teraz przed oczami, idąc lasami na miejsce zwycięskiej bitwy. Było to zwycięstwo godne upamiętnienia nie tylko w kronikach historycznych, podręcznikach szkolnych - teraz, w rocznicę bitwy, po tylu latach, na polach przeprowadzonej zwycięskiej walki wzniesiony został pomnik. A my - harcerze ZHP, szliśmy ofiarnie uczestniczyć w jego odsłonięciu, jedni z wielu - było nas wtedy zrzeszonych około 600 tys. Obóz harcerski, w którym uczestniczyłam w tych pamiętnych dniach zlotu grunwaldzkiego finansowany był przez kopalnię Sośnica - nie brakowało nam niczego, ale wytłumaczyć współczesnym harcerzom trzeba, że to „niczego” oznacza „mieliśmy wszystko co do przeżycia potrzeba”. Menażkę do zaczerpnięcia wody ze strumienia - nie było zgrzewek z wodą mineralną i nikt nam jej nie dostarczał ani w czasie leśnej pieszej wędrówki ani podczas długiego stania, gdy przemawiano i przemawiano … Przemawiano, a my, harcerze stojąc w lipcowym słońcu wygrywaliśmy swoją prywatną bitwę - z własnymi potrzebami - ze spiekotą warg, zmęczeniem nóg, z innymi potrzebami - nie było na obrzeżach pola żadnych Toi-Tojek.

Wspominam tamte grunwaldzkie uroczystości po 50 latach, mając świadomość, że było to nasze całkiem zwyczajne, małe, a jednak WIELKIE ZWYCIĘSTWO - tak bardzo procentujące w przyszłym dorosłym życiu.

Małgorzata Wedler

Zmieniony: niedziela, 18 lipca 2010 17:39
 
RocketTheme Joomla Templates