Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez proroka: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy «Bóg z nami»”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.
Zawsze jakoś zwraca moją uwagę fakt, że Józef dostał światło, co ma zrobić - nie przed podjęciem decyzji, ale po podjęciu. Jego odwaga podejmowania decyzji zetknęła się z łaską.... i pojawił się Jezus.
Więc dlaczego tak długo wydawało mi się, że zawsze musi być tak, że - najpierw łaska, a potem decyzja?
Od pewnego czasu coraz bardziej ugruntowuję się w przekonaniu, że jest zupełnie odwrotnie.
***
W dzisiejszym dniu nie może zabraknąć tej piosenki....