O nawróceniu PDF Drukuj Email
Zbyszek czyta, inni też...
piątek, 29 kwietnia 2011 08:53

Często myślimy, że jeśli się nawracać, to najlepiej tak jak święty Paweł albo święty Augustyn – z przytupem i fajerwerkami. I życie mija nam na czekaniu.

Od czasów szkoły średniej modlę się tak: „Panie Jezu, naucz mnie kochać”. Jak widać, póki co, modlitwa ta pozostaje całkowicie bezskuteczna. Ale jeśli coś w życiu zrozumiałem, to właśnie dzięki tej bezskutecznej modlitwie. Moja mama często powtarza: „Synku, pamiętaj, że nic nie jest w życiu ważne, tylko to, żebyś miał dobre serce”. Wpajała to we mnie od dzieciństwa – nic nie jest w życiu ważne, tylko to, żebyś umiał kochać ludzi. No więc ja, nauczony w domu, ciągle wołam o tę miłość i ciągle krzyczę w Jego stronę, bo wiem z nauk mamy, że tylko stamtąd może przyjść dla mnie ratunek. I chociaż nie przychodzi, to nie przestaję krzyczeć i nie zmieniłem kierunku. I myślę, że to jest cud.

Czy więc o nawrócenie trzeba prosić?

Jak najbardziej, ale jednocześnie trzeba zdawać sobie sprawę, że to jest modlitwa niebezpieczna, bo może zostać wysłuchana. A wtedy może się okazać, że już nie kontrolujemy swojego życia, że jest tak jak w rollercoasterze – leci się w dół i można tylko krzyczeć. W prośbie o nawrócenie kryje się milczące założenie, że duchowo jestem gotowy na zmianę albo przynajmniej wystawiam się na nią.


Mówi ojciec o rozdzieraniu serca. To znaczy, że nie ma nawrócenia bez bólu? Takie słowa mogą wywołać naturalny opór. Dlaczego musi boleć?

Z nawróceniem jest trochę tak, jak z narodzinami. Żeby zakosztować tej słodyczy, piękna, tragedii i zachwytu, czyli tego wszystkiego, czym jest życie, trzeba się urodzić. Nie ma narodzin bez bólu. W chwili, w której rodzice decydują się na dziecko, wiedzą, że to będzie bolało, że to się będzie wiązało nie tylko z bólami porodowymi, ale potem z bólem wychowania i całego dalszego życia. A jednak się decydują, dlaczego? Bo to ich niesamowicie pociąga i fascynuje, bo to jest właśnie czar, fenomen i cały bajer nowego życia.

Czyli postulujemy nawrócenie, ale tak naprawdę nie wiemy, na co się decydujemy. To gdzie tu ten bajer?

Prosząc o nawrócenie, z jednej strony zawierzamy tym wszystkim, którzy byli przed nami i którzy mówią o niesamowitym pięknie przemiany kryjącej się za takim doświadczeniem. A z drugiej strony to jest chyba jakiś taki duchowy błysk. Coś, czego kiedy się wewnętrznie doświadczy, to odtąd chce się w tym kierunku iść.

A z czego wynika obawa przed nawróceniem?

Opór bierze się stąd, że nawracanie kojarzy się z nadludzkim wysiłkiem. Słyszymy z ambony, że jeśli się nie będziesz wysilał, to się nie zmienisz. Problem w tym, że my najczęściej mamy już tyle różnych zajęć, że gdy się nam mówi o dodatkowym wysiłku, to machamy z rezygnacją ręką, bo niby skąd na to wszystko brać siły. Jest więc to nie tyle obawa przed nawróceniem, ile opór przed przymusem dodatkowej gimnastyki duchowej.

Prawdziwy lęk natomiast pojawia się wówczas, gdy ktoś zakosztował tego wewnętrznego błysku i nagle się wystraszył, że straci kontrolę nad swoim życiem. Przypomina to trochę relacje miłosne. Najpierw jest pięknie, ślicznie i czule, uruchamia się sfera zmysłowa, ale w którymś momencie pojawia się dramatyczny sygnał świadomości: ja się naprawdę komuś daję! I ten ktoś zrobi ze mną, z moimi uczuciami to, co będzie chciał. I ja naprawdę muszę temu komuś zaufać i powierzyć się w obce ręce.

No ale mówimy o powierzeniu się w ręce Boga.

Oczywiście, ale nawet Pan Bóg to jest On, a nie ja. To dobry Stwórca, kochający Ojciec i troskliwy Zbawiciel. Ale przy wszystkich tych założeniach to jest zawsze Ktoś inny niż ja. Cóż z tego, że wszystko mnie do Niego przyciąga, skoro faktycznie gest zawierzenia się Jemu jest oddaniem siebie w obce ręce. Obce, czyli nie moje. Jak mówi św. Paweł do Hebrajczyków: strasznie jest wpaść w ręce Boga żywego. Z jednej strony obcujemy z Bogiem miłości i miłosierdzia, a z drugiej z Bogiem mocy i siły. I nie wiemy, co On z nami zrobi, nie mamy pewności ani gwarancji.

Chrześcijaństwo to wspinanie się po bardzo wysokiej drabinie. Gdy się już dojdzie do ostatniego szczebla, słyszy się zaproszenie „Skacz, a ja cię złapię”. Ten, kto się odważy na skok, to człowiek wierzący. Nawrócony. Fundamentalne przesłanie chrześcijaństwa wyraźnie mówi, że życie trzeba stracić, żeby je na nowo odzyskać.

Pewien zaś Samarytanin. Z Wojciechem Ziółkiem SJ rozmawia Roman Bielecki OP

 

mb

Zmieniony: środa, 04 maja 2011 18:32
 
RocketTheme Joomla Templates