Świadomość piękna PDF Drukuj Email
Ku życiu - strona Zosi
piątek, 28 stycznia 2011 23:51

Zmagam się z tym tematem od dłuższego czasu. Uwiera mnie. A chodzi o piękno. Właściwie o czym tu pisać, skoro już tyle napisano i rozważali ten temat i filozofowie i artyści i historycy sztuki - ludzie mający wielkie zaplecze teoretyczne, praktyczne i intelektualne. Ja natomiast chcę o pięknie pisać niemal z pozycji kury domowej – bez definicji, teorii, tylko z potrzeby zachwytu nad tym, co mnie otacza lub co mogłoby mnie otaczać.

Trzeba przyznać, że żyjemy w coraz piękniejszym świecie – odnawiają kamieniczki, dworce, zakładają parki, ogrody japońskie,  stawiają nowoczesne i, co tu dużo mówić – olśniewające wieżowce; dróg, nie wiedzieć czemu, nie remontują, zatem podziwiać możemy niezwykłej urody dziury oraz nieistniejące autostrady. To ostatnie wymaga użycia wyobraźni, bez której nic by nie zaistniało.

Skąd w nas to dążenie do piękna, do przystrajania, naprawiania, porządkowania? Jestem przekonana, że zostało nam zaszczepione, tak samo jak potrzeba duchowości i kontaktu z potężniejszą istotą, ze Stwórcą. Pisząc pracę magisterską musiałam zająć się różnymi religiami i wierzeniami, przynajmniej zorientować się chociaż pobieżnie, co stanowiło ich rdzeń. Zdumiewało mnie jedno – że niezależnie od tego, w jakim regionie świata owe religie się rozwijały i niezależnie od stopnia rozwoju wyznawców, każda z nich zawierała w sobie ten sam element tajemnicy i nieokiełznanej tęsknoty za tym wyższym, lepszym, za tym, co określamy Bogiem. Dla mnie ten immanentny pierwiastek piękna i poszukiwania boskości to jak odblask utraconego raju, niejasne wspomnienie tego, co było naszym udziałem i przeczucie tego, co dopiero nim się stanie.

Nie zawsze nasze usiłowania, mimo że z intencji szlachetne, prowadzą do dobrych celów. Operacje plastyczne czasami oszpecają, źle dobrany do otoczenia budynek, nawet sam w sobie niebrzydki, wprowadzi przykry dysonans itd. Ale próbujemy i to jest dobre. Wykorzystujemy wyobraźnię, tęsknotę, marzenie... Każdy z nas realizuje potrzebę piękna w swoim życiu w niepowtarzalny sposób, ponieważ każdy na własny użytek ma swoje kryteria piękna, które dla drugiego może okażą się kryteriami kiczu, ale nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba, jak mówi przysłowie, i dodam, uszczęśliwia. Dla mnie jest w kiczu jakaś niemal zwierzęca radość życia. Rządząca się swoimi prawami, gwiżdżąca na krytyków, mody, socjetę. Lubię kicz i używam go świadomie do osiągnięcia konkretnych celów, nierzadko ludycznych, z przymrużeniem oka. Nie mówmy, że nie lubimy kiczu; ale przecież kochamy muzykę cygańską, uczymy się flamenco, słuchamy fado, gramy bluesa, śpiewamy gospel itd. Zanim ta muzyka zyskała sobie jako takie prawo bytu w cywilizowanej społeczności, traktowano ją jako coś zdecydowanie niższej kategorii, a już na pewno nie należało się przyznawać, że się w tym gustuje, bo ostracyzm towarzyski był gwarantowany!

Jak pięknie, że tyle piękna jest wokół nas. Zauważcie, że piękno nie nuży, tylko nas wynosi ku szlachetniejszym uczuciom - łagodniejemy, rozpogadzamy się, zdrowiejemy. Jeśli zatem piękno sprawia tak wiele dobra, dlaczego tak łatwo z niego rezygnujemy, przyzwalamy na brzydotę, najbardziej na tę duchową, językową, społeczną, dlaczego pozwalamy na zalew brzydkimi filmami,  szpecącą modą, obrzydliwymi obyczajami, zachowaniami, literaturą... Och, nie mamy na to wpływu, świat zdziczał... Nie! Mamy wpływ, tylko trzeba zacząć sobie to uświadamiać i wziąć za to odpowiedzialność i nie używać paskudztw. Świat to my, jeśli zdziczał, to znaczy, że myśmy zdziczeli, a teraz dziczeją nasze dzieci itd... tylko psy mądrzeją od przebywania z człowiekiem... niedługo będą sprzątać po sobie a człowiek, który wyszedł kilkadziesiąt tysięcy lat temu z jaskini i obrazków, teraz zdaje się powoli zataczać koło i podążać tam na powrót. Powraca też  i do prymitywnego języka, bo to narzędzie zostało ograniczone do kilku przymiotników, tyluż czasowników opisujących „bogate” stany emocjonalne użytkownika, i znaków przestankowych, spod budki, niestety, nie z lodami.

Z pięknem to jest tak, jak z górami, albo z żeglowaniem po morzu. Trzeba o nie trochę powalczyć, tak samo, jak trzeba się nieco wytężyć, żeby wejść chociażby na Ślężę. To, co wartościowe, wymaga pracy i mozołu. Piękne buty możemy bez wysiłku kupić w sklepie, ale nie o takim pięknie teraz myślę, chociaż ono też ważne. Michał Anioł, zanim w pocie czoła zaczął odkuwać z Piety niepotrzebny marmur, musiał pojechać w góry, aby wybrać odpowiedni blok, a potem ciężko  i wytrwale pracować, bacząc, żeby nie wykonać niewłaściwego uderzenia. Trudniej dzisiaj chłonąć urodę tej rzeźby ukrytej w szklanym sarkofagu i otoczonej tłumem takich jak  my – turystów, ale i tak widać, że piękna.

Wiecie, piękno usuwa zmęczenie... Kilka lat temu z przyjaciółmi w upalny dzień urządziliśmy sobie zwiedzanie Lukki, San Gimigniano i paru jeszcze okolicznych miejsc. Zmęczeni byliśmy okrutnie, bo nawet podczas sjesty, czyli najgorętszych godzin, nie odpoczywaliśmy jak miejscowi, tylko chciwie zwiedzaliśmy tę absolutnie oszałamiającą ilość i jakość dzieł sztuki. Wreszcie u schyłku dnia moi nawiedzeni przyjaciele - historycy sztuki -  zawlekli mnie jeszcze do Sieny, do katedry. Ze zmęczenia chciało mi się płakać, ale zacisnęłam zęby i nie dałam po sobie poznać, że mam serdecznie dość ich muzealnego bzika. Nolens volens poczłapałam do katedry bez nabożnych uczuć i gdy weszłam do jej wnętrza, a oczy przywykły do panującego w niej półmroku, oniemiałam z zachwytu i zapomniałam o zmęczeniu.  Tak pięknego kościoła jeszcze nie widziałam. Bogactwo kolorów, kształtów, materiałów po mistrzowsku ze sobą zharmonizowanych, że nie wnosiły chaosu czy bezradności z powodu obfitości, do tej pory we mnie żyje i marzę o tym, żeby jeszcze raz to zobaczyć.

Zresztą, jest tyle pięknych miejsc na świecie, czy to z natury, czy przysposobionych kunsztownie przez człowieka. Żeby daleko nie szukać – mamy zapierający dech w piersiach kościół uniwersytecki ze znakomitym instrumentem, u dominikanów w oknach pod sklepieniem są założone zwyczajne szybki – w pogodny dzień łapie się w nich tak oszałamiający błękit, że można się zapomnieć. U tychże dominikanów  w transepcie po prawej, z boku za kratą (czasem otwartą) na ścianie są fragmenty średniowiecznych fresków, w naszej Św. Rodzinie są urzekające kolorystyką witraże (jakże one mnie inspirują; czasami to one są winne moich rozproszeń), a u grekokatolików w  kościele pw SS Wincentego i Jakuba za darmo można posłuchać jak pięć staruszek na krzyż harmonijnie, nie fałszując i zachowując właściwe tempo, śpiewa pieśni podczas nabożeństwa. I jeszcze wam powiem, że bardzo mi się podoba fontanna w rynku.

Ostatnio wymyśliłam sobie taką zabawę dla wyobraźni: gdy widzę jakieś brzydkie, zaniedbane miejsce zastanawiam się, co można by zrobić i jak, żeby to miejsce zyskało na urodzie. W Polsce, niestety, najbrzydsze są śmietniki, nie wspominając o tych dzikich w lasach, nad jeziorami itd. Takie ćwiczenie wyobraźni daje częściej znakomite efekty i rozwiązania, niż moglibyśmy  tego oczekiwać. Zachęcam!

I na koniec – brzydotą obrażamy Pana Boga. Nie będę tej konkluzji rozwijać, bo skoro nas stworzył na kształt i podobieństwo swoje, to jest oczywista, prawda?

Zosia

Zmieniony: sobota, 19 marca 2011 16:11
 
RocketTheme Joomla Templates