Zmartwienia i ja PDF Drukuj Email
Ku życiu - strona Zosi
sobota, 20 listopada 2010 17:30

Martwienie się było do niedawna moim nałogiem, zniewoleniem, wampirem wysysającym siłę życiową. Logiczne rozumowanie, że Pan Bóg mnie kocha i jestem z Nim i w Nim bezpieczna, nie działało. Zapewnienia z Pisma św., jak Mt 6,25-34, żeby nie martwić się o jutro, bo jutrzejszy dzień sam się o siebie martwić będzie, docierało tylko do rozumu, emocje zaś pozostawały rozkiełznane i nakręcone lękiem o takie czy inne zdarzenie. Odnoszę wrażenie, że niewielu jest szczęściarzy, którzy nigdy się niczym nie martwili, bo tak bezgranicznie zaufali życiu. Większości z nas obezwładniające poczucie niemocy, szamotania i utraty apetytu i snu w skrajnych przypadkach jest, niestety, dobrze znane.

Przyznam się Wam, że gdy w jakiejś mądrej, chrześcijańskiej książce przeczytałam, że martwienie się jest grzechem, byłam bardzo zaskoczona. Jak to? Przecież słusznie troszczę się o przyszłość, o wydumane konsekwencje równie wydumanych scenariuszy na rzeczywistość, przecież jestem tak dotknięta przez los itd. Gdy się jednak głębiej zastanowić nad kwalifikacją zmartwienia jako grzechu, to miało to sens. Przede wszystkim, jak to uzasadniał autor, Pan Bóg nie chce, abyśmy byli czymkolwiek związani, żadnym nawykiem, nałogiem. Ponadto, postawa ciągłego martwienia się wyzwalała także użalanie się nad sobą, perfekcjonizm (perfekcjonizm jest gorszy od faszyzmu, a perfekcjonista bardzo dba o swój wizerunek zewnętrzny nie bacząc na ponoszone koszty emocjonalne) i chęć kontroli nad rzeczywistością (jestem panią/panem swego życia - a chyba, Zosiu, oddawałaś swe życie Panu Jezusowi, nie pamiętasz?). Nie daj Boże, gdy ta kontrola wymyka się z rąk. Istne trzęsienie ziemi! Dla „kontrolera” i jego Bogu ducha winnego otoczenia!

Św. Piotr w pierwszym liście, rozdział 5 wersy 7-9, zachęca nas do przerzucenia wszystkich naszych trosk na Pana, bo Jemu na nas zależy. Ale też przestrzega nas przed lwem ryczącym - mamy być trzeźwi, rozumni i w wierze mu się przeciwstawiać, czyli, jak mówi Św. Paweł - przywdziać pełną zbroję Bożą (Ef. 6,10-17). To przerzucanie trosk na Pana i nie zabieranie Mu ich jest na początku okrutnie trudne. No bo pomyślcie, bez mała 50 lat intensywnego treningu, jak w moim przypadku, w martwieniu się, nie pozwoli się tak łatwo zastąpić dobrym, radosnym spojrzeniem na świat. Ale nie wolno się poddawać. To naprawdę jest walka na śmierć i życie. Walczymy o nasz dobrostan, ufność, radość i bycie z Panem i w Panu, a ten drugi chce nas znowu ogłupić. Nie można mu się pozwalać okłamywać.

Do choroby byłam mistrzem świata w martwieniu się. Gdyby martwienie się dawało bogactwo, byłabym krezusem! Z tej choroby wyniosłam wiele darów, jednym z nich jest niemartwienie się - albo raczej, oddawanie Panu Bogu absolutnie wszystkich spraw, nawet tych, wydawałoby się, najbardziej banalnych. I to się udaje. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam nadal problemy, duże i małe, po ludzku nierozwiązywalne, ale mam doskonały apetyt i dobrze sypiam, i jeśli któryś z problemów zamierza się zagnieździć w mej głowie, to go oddaję Panu. Czasami trzeba wielokrotnie to robić, ale to naprawdę działa. Problem nadal pozostaje w sferze materialnej, w naszym życiu, ale teraz ma go Pan i On się nim zajmuje. Mam obecnie duszę lżejszą o 100 kg, gdy przestałam się martwić. Mało tego, z zainteresowaniem przyglądam się, jak Pan zamierza dany problem rozwiązać. Jego rozwiązania zawsze mnie zaskakiwały i nigdy mnie nie zawiódł. Gdy jeszcze do tego dodamy modlitwę uwielbienia...

Powodzenia!

Zosia

Zmieniony: sobota, 19 marca 2011 16:13
 
RocketTheme Joomla Templates