Modlitwa uwielbienia - wrażenia z praktyki własnej PDF Drukuj Email
Ku życiu - strona Zosi
wtorek, 26 października 2010 19:39

Wreszcie porządne wyjaśnienia na temat modlitwy uwielbienia i wskazówki - to wykład ks. Pietkiewicza podczas rekolekcji diecezjalnych (teraz powtórzony w naszej wspólnocie). Do tej pory najlepiej wychodziło mi żebractwo, potem dziękczynienie post factum (pod warunkiem, że dostałam to, o co prosiłam), natomiast modlitwa uwielbienia była szklaną górą - bo tych, raptem, kilka przymiotników adoracyjnych wyczerpywało się w kilka sekund, no i zostawało się z niewyraźną miną, co tu dalej mówić... Zatem albo pozostawało szukanie ściąg w postaci psalmów, albo... rezygnacja. Dużą pomocą jest modlitwa językami, ale jeśli chce się coś w ojczystym języku powiedzieć, to klęska.

Najbardziej ze wszystkich terminów hebrajskich cytowanych w powyższym wykładzie spodobał mi się przymiotnik tifered - o wielości polskich znaczeń, a więc cenny, ozdobiony, przesławny, piękny, świetny oraz towarzyszący temu komentarz wykładowcy, że „u Pana Boga nie ma dziadostwa”. Bardzo mi to odpowiada, bo przestałam mieć wyrzuty sumienia, że wybierałam dla siebie rzeczy dobrej jakości, a nie tandetę. No i mam argument dla wszystkich przeciwników budowania porządnych świątyń - u Pana Boga nie ma dziadostwa. Zresztą, czy Pan Bóg stworzył dziadostwo? Nie. To grzech popsuł to, co było doskonałe, a my, przebywając tu na Ziemi, też w niemałym stopniu doprowadzamy świat do dziadostwa. Warto się nad tym aspektem zastanowić, ile jest we mnie z dziecka Bożego, mającego dostęp do obfitości i opatrzności Bożej, a ile z dziada. Dziadowski chrześcijanin to policzek dla Pana Boga. My też musimy starać się stawać tifered - wewnętrznie i zewnętrznie - właśnie dla Jego chwały.

Bardzo istotne było dla mnie stwierdzenie księdza, że nasze uwielbienie Panu Bogu nie jest do niczego potrzebne, ale otwiera pole do działania dla Pana Boga, uwalnia Jego moc. Postanowiłam natychmiast spróbować. Prośbę artykułowałam raz, albo wcale, tylko mówiłam „uwielbiam Cię, Panie, w moich bolesnych wnętrznościach”. Czasami trzeba było czasu, żeby ustało, ale na pewno odwracało uwagę od problemu, a kierowało ją na rozwiązanie. Praktykuję nadal tę modlitwę. Gdy emocje są bardzo wzburzone, to nie wmawiam Panu Bogu, że go uwielbiam i że bardzo się cieszę, że mnie np. okradziono w tramwaju, bo bliższa byłabym rękoczynu, gdyby kieszonkowiec wpadł w moje ręce, niż uwielbiania. Ale gdy wzburzenie ucichnie, wówczas ta modlitwa naprawdę czyni cuda. Przede wszystkim daje pokój, pokazuje rozwiązania, których w tunelowym widzeniu w złości nawet się nie podejrzewa, no i przywraca tę błogosławioną więź z Panem, która daje poczucie, że oddałam problem Panu Bogu. To Pan go teraz ma i nad nim pracuje, a ja wykonuję „prace zlecone” typu: zadzwoń tu, napisz podanie, dowiedz się...

Ojciec Rufus Pereira napisał, że chrześcijanie dziękują Panu Bogu dopiero po otrzymaniu tego, o co prosili - czyli zachowują się jak dobrzy poganie. Chrześcijanin zaś ma po wyrażeniu prośby dziękować Panu, że to już się staje, że już to ma, chociaż jeszcze się nie zamanifestowało w rzeczywistości. Wydawało mi się, że to manipulowanie Panem Bogiem, ale przecież dziękujemy za wysłuchanie, a niekoniecznie spełnienie, bo drogi Pana Boga są inne od naszych, co nie zawsze nam odpowiada. Zresztą Pan Bóg i tak wie najlepiej, co jest nam potrzebne w danym momencie i już ta wiedza i zaufanie powodują, że mimo iż jeszcze nie otrzymałam lub nigdy nie otrzymam, to nie jestem rozżalona. Można, po przeczytaniu tego gładkiego stwierdzenia, ulec złudzeniu, iż wiara i zaufanie są niezmiernie łatwe i to grzeczne godzenie się z wolą Pana Boga jest czymś, czym od zawsze dysponujemy. Nie muszę nikogo przekonywać, że jest inaczej, bo dobrze wiemy, ile musimy się mierzyć z własną racjonalnością, sceptycyzmem, logiką, a także naszą wolą samostanowienia. Zatem w modlitwie uwielbienia dochodzi jeszcze pokora - podporządkowanie Panu Bogu wyżej wymienionych, i oczywiście wiara (i to ta wypracowywana w ciemnościach różnych prób życiowych).

Najbardziej lubię, gdy modlitwa uwielbienia z werbalnej przechodzi w modlitwę serca, gdy już nie muszę nic mówić, tylko sobie jestem przed Nim i serce przejmuje całe uwielbienie. Taka modlitwa daje mi wielki wypoczynek i nieopisaną radość (no i znowu wychodzi ubóstwo werbalnego języka!), a przede wszystkim może trwać cały dzień. Wcale nie przeszkadza w spełnianiu codziennych obowiązków, nie zakłóca procesów myślowych ani życia towarzyskiego. Ona nas niesie na falach życia, jest jak oliwa wylewana na wzburzone morze. To jest po prostu łódź atomowa... A my w tej łodzi odczuwamy i kadosz i kavod i tifered i gadol i gewurah i wiele innych niewypowiedzianych atrybutów Pana.

Odkrycie modlitwy uwielbienia to dla mnie jeden z najpiękniejszych owoców tegorocznych rekolekcji diecezjalnych.

Zosia

Zmieniony: sobota, 19 marca 2011 16:13
 
RocketTheme Joomla Templates