Moje życie to po prostu miodzio Drukuj
Marysia pisze...
środa, 10 listopada 2010 23:00

Stabilizacja jest jednym z naszych celów życiowych. Chcemy spokojnie myśleć o bezpiecznym jutrze, wiedzieć o nim wszystko: ludzie, miejsca, dźwięki, zapachy. Chcemy mieć "swoje środowisko". Znajome, przewidywalne, oswojone, bezpieczne.

źródło: www.miody-polskie.plStabilizacja życiowa.
Przejaw dojrzałości i odpowiedzialności.

Jest trochę jak słoik miodu stojący na stole w jasnym przestronnym pokoju, a my - jak dziecko, które usiłuje go dosięgnąć. Dorosnąć. Spróbować.

Stopniowo udaje się coraz więcej. To normalne. Wsadzamy do słoika czubek palca; kończymy szkołę, znajdujemy pracę. Zanurzamy w miód dwa palce, oblizujemy; wyprowadzamy się z domu. Zaczynamy nowe życie.
Czasem nowe życie to tylko forma ucieczki od starego.

Im głębiej sięgamy po słodką stabilizację, tym bardziej lepią się nasze dłonie. Zdumieni własnymi sukcesami i przemęczeni od nadmiaru pracy przecieramy oczy. W tym momencie lepki miód dostaje się z palców na rzęsy. Zaczyna utrudniać powiekom mruganie, stopniowo osłabia nawilżanie oczu łzami (nad własnym grzechem), czasem drażni kąciki osłabiając spostrzegawczość (duchową). Mamy coraz węższe pole widzenia. Posklejane rzęsy trudno dobrze pomalować. Przestajemy pięknieć od braku dostatecznego kontaktu ze Stwórcą.

Jeśli w codziennym pędzie nie znajdujemy czasu na przemycie twarzy i dłoni świeżą wodą Słowa i Spowiedzi, wówczas coraz mniej Światła dociera do oczu.

****

Słoik z miodem łatwo rozbić, zrzucić na podłogę w jednym ułamku sekundy. Rozpryśnie się w drobny mak. Miód wymiesza się z kawałkami szkła, uniemożliwiając dalsze smakowanie. Nie przewidzisz tego i nie odwrócisz. Nie powstrzymasz. Jednak często dopiero w dramatycznych życiowych sytuacjach zaczynamy trochę pojmować, czym jest modlitwa - gdy zamiast psalm 88 odczytywać w nieszporach kolejny raz jak starą baśń, pewnego dnia znajdujemy w nim własne przeżycia - wtedy nagle czas przestaje płynąć.... a zaczyna płynąć modlitwa i prawdziwe łzy. W takim momencie nie są Panu Bogu obce uczucia wychowawcy, który po wielu próbach osobistego dotarcia do wychowanka, widzi w nim nagle dokonanie długo wyczekiwanej przemiany. 

Może więc bardziej powinnam chcieć w moim życiu codziennego trwania w woli zbawiania innych razem z Jezusem tak, jak On tego pragnie... niż chcieć budować swoją małą stabilizację we własnej zindywidualizowanej wersji pomysłu na życie. Wciąż nie dorastam do wzoru Jezusa: trzydzieści lat żyjącego spokojnie w jednym miasteczku, w stabilnym środowisku rodziny i sąsiadów - a jednak w pełni wolnego do zostawienia wszystkiego i wyjścia z domu we właściwym czasie; gotowego do podjęcia nieustającej wędrówki, ciągłego przebywania wśród rzesz ludzi, nauczania, uzdrawiania, formowania uczniów i... nocnej modlitwy.

Być może byłoby lepiej dla ustabilizowania nas w wolności wewnętrznej, gdybyśmy nieustannie usiłowali tylko jednego: dorosnąć do wymiaru Jego ofiarnej miłości.

Smak słodyczy tej Miłości jest o niebo lepszy.

Meroutka

Zmieniony: niedziela, 19 grudnia 2010 23:46