Blog Staszka

Staszek pisze z ... Kamerunu :)

Od 7 sierpnia jestem w Kamerunie. Po 12 godzinach lotu przez Brukselę, Duale, samolot wylądował w Yaounde stolicy kraju. Tutaj zupełnie inny świat.
Wizę mam na 3 miesiące, ale jeśli da się przedłużyć to chce pozostać do lutego przyszłego roku.
Tutaj trzeba przedefiniowac sobie pojęcie biedy. To co u nas jest nazywane biedą tutaj jest największym luksusem.
Pomimo tej biedy urzekli mnie ludzie których spotykam. Mój podziw wzbudza oczywiście przyroda, ale najbardziej ofiarna i odważna postawa naszych polskich misjonarek Pallotynek u których mieszkam.

IMG-20180903-WA0002IMG-20180904-WA0010IMG-20180904-WA0011

Ciąg dalszy poniżej - od najnowszych do najstarszych wiadomości...



Blog Staszka - 2019.01.24: Stare domy, czyli afrykańska tradycja PDF Drukuj Email
Blog Staszka
piątek, 25 stycznia 2019 16:49

Przed świętami Bożego Narodzenia pokazałem wam na zdjeciach dwie chatki. Jedna to była chatka dziadka z Nkol-Avolo, a druga - chatka babci z okolic Nkoum. Obie w bardzo kiepskim stanie. Pisałem, że w Polsce zwierzęta mieszkają w lepszych warunkach. Dziadek prosił o pomoc, babcia nie. Liczyłem, że może wzbudzi to u was współczucie i sięgniecie ręką do kieszeni, aby im pomóc. Moja rodzina podjęła próbę złożenia się na remont "chatki dla dziadka" jako prezent świąteczny. Myśleliśmy, że zrobienie nowych ścian z desek nie będzie dużym problemem finansowym. Na oko s. Edyty miało to wynieść najwyżej 1000 euro. Grupa liczy 21 osób, więc dalibyśmy radę. Dziadek miał zrobić wycenę i okazało się, że to wycena nowego domu, a nie remont starej chatki. Koszt nowego domku to 1600 euro. Nie udało się zmobilizować mojej grupy do wersji z nowym domkiem. Dziwiło nas dlaczego, skoro jest sam, nie ma rodziny i spadkobierców, to chce mieć nowy dom. Dzisiaj już wiem dlaczego.

Codziennie dowiaduję się czegoś nowego. Dzisiaj usłyszałem po kolacji relację s. Anny dotyczącą  budowy domów w Afryce. To wyjaśni dlaczego dziadek nie chciał wyremontować swojej chatki, a chciał wybudować sobie nowy dom.

Pierwsza część opowieści zaczyna się w Rwandzie. Kiedyś siostra pojechała tam do domu jednej z sióstr postulantek i została bardzo dobrze ugoszczona. Dobry posiłek i bardzo czysto podany. To co ją zdziwiło to był bardzo kiepski stan domku, w którym mieszkali. Były duże dziury w ścianach. Była tym zdziwiona, bo siostra miała kilku młodych braci, którzy mogli z powodzeniem te ściany naprawić.

Druga część opowieści dotyczyła niedawno odbytego spotkania formacyjnego dla sióstr Pallotynek w Yaounde, gdzie s. Anna była jedyną białą siostrą. Siostra Anna prowadziła to spotkanie. Spoza Afryki była jedynie jedna kolorowa siostra z Brazylii.

Otóż na tym spotkaniu czarne siostry podkreślały, aby biali na siłę nie wprowadzali tutaj swoich zwyczajów i starali się zrozumieć ich kulturę i tradycję. I jako przykład podała to, że np. w tutejszej tradycji dom mieszkalny istnieje tak długo, aż się zawali i nie można na nich wymuszać, aby je remontowali.

Wszystko jasne. To było zaskoczenie nie tylko dla mnie, ale i dla starych misjonarek. Tego nie wiedziały i sam nieraz od nich słyszałem zarzuty, że ludzie nie dbają tu o swoje domy i nie remontują ich.

Niedawno zawoziliśmy Vasti do szkoły w Bertoua. Podjechaliśmy pod jej chatę. Jak byliśmy tam poprzednim razem, to obok jej domu stał inny w bardzo kiepskim stanie. Tym razem dom ten leżał już zawalony. Wtedy moje pytanie było: dlaczego dopuścili do takiej ruiny? Teraz już bym się nie pytał. Taka jest tu tradycja. No cóż... Stare dobre jest tylko wino i skrzypce, a nie domki.

 
Blog Staszka - 2019.01.21: Odwiedziny PDF Drukuj Email
Blog Staszka
środa, 23 stycznia 2019 19:21

W ciągu ostatnich dwu tygodni odbyłem kilka wypraw do domów dzieci adaptowanych. Chciałem zebrać od nich listy, które miały napisać do swoich rodziców w Polsce. Mówiliśmy im o tym aby przygotowali takie listy przy rozdawaniu paczekm świątecznych. Zabiorę je ze sobą do kraju. Poza tym chciałem też zobaczyć w jakich mieszkają warunkach. W poprzednią sobotę odbyłem jedna z takich tras w towarzystwie Pana Fryderyka i jego córki. Trasa liczyła blisko 10 km i obejmowała też domy do których dojazd samochodem nie był możliwy. Siostra Edyta na tak długą pieszą trasę nie mogła sobie pozwolić po operacji kolan, stąd wybrałem się jako biały sam. Poniżej kilka zdjęć z mojej pierwszej wyprawy.

Na tym zdjęciu jest jedna z nielicznych rodzin w składzie ojciec, matka, dzieci. Są na tle ich chatki. Rodzice nie mają jednak żadnego ślubu bo nie stać ich na to. To że jest ojciec i matka są razem na tutejsze warunki to i tak duży sukces.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.15.41

Kolejne dziecko na zdjęciu jest z babcią. Po jakimś czasie pojawiła się mama. W drodze jak widać kolejne dziecko. Pytanie o ojców tych dzieci kończy się uśmiechem. Chyba tylko ja zadaje im takie dziwne pytanie.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.15.51WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.16.00

W czasie tej przechadzki nagle zauważam białą twarz, która wychodzi z drewnianego domku (zaskoczony nie zrobiłem niestety  żadnego zdjęcia). Biała twarz to tu tak jakby ktoś swój. Młoda ładna kobieta. Pytam co tu robi. Jest ze Stanów i jest nauczycielką angielskiego w pobliskim college. Realizuje swoje marzenie. Przyjechała tu, aby charytatywnie uczyć kameruńskie dzieci angielskiego. Super.

Do następnego domku zostaliśmy zaproszeni do wewnątrz. Nie było się czego wstydzić w tym przypadku, bo dom murowany wybudowany z pomocą sióstr. Rodzina niepełna. Ojciec każdego dziecka inny i nie znany. To wiem od sióstr i o ojca tu już nie pytałem. Trójka dzieci w adopcji. Na zdjęciu na zewnątrz rodzina na tle domu sąsiada. Takie ustawienie wybrałem ze względu na słońce. Najstarsza córka na zdjęciu już ze swoim własnym dzieckiem.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.16.30WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.16.38

Na tym zdjęciu sytuacja występująca rzadko tutaj w Kamerumie. To matka opuściła rodzinę i poszła do innego. Wychowaniem dwu córek zajmuje się ojciec. Biednie wyglądające  dziewczyny. To był ich najładniejszy strój jaki miały na zapowiedziane ze mną spotkanie. Tak jak dla każdej odwiedzanej rodziny dałem im małe cadeau na słodycze. Te dziewczyny cieszyły się najbardziej ze wszystkich dzieci.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.16.51WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.16.56

Kolejne adoptowane dziecko to chłopak po mojej prawej stronie. Inne dzieci zawsze chętnie przyłączają się do zdjęcia. Chłopak nie ma rodziców. Został znaleziony jako niemowlę. Przyjęła go do siebie rodzina Pani Agnieszki jako dziesiąte dziecko. Trzeba przyznać, że pod tym względem oni są niesamowici. Ta rodzina w ten sposób już przyjęła kilkoro dzieci, które teraz studiują w Yaounde. Pani Agnieszka pracuje obecnie u sióstr. Jej mąż pracuje w przedszkolu (ten pan od kosiarki). Mają dom murowany w stanie surowym. Z trudem go wykańczają. To jedna z rodzin, która może być wzorem dla innych i jest nadzieją kościoła na przyszłość. Są liderami L'Equipe de Notre Damę. Syn Narcisse jest w seminarium.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.17.08

Kolejna rodzina, do której aby wejść do domu trzeba było wspiąć się na wysokość trzech schodów, bo schodów brak. Na razie, w porze suchej, można jakoś się wdrapać. Ale jak oni wchodzą w porze mokrej, gdzie  wszystko jest błotnistą mazią? Ojciec pozostawił rodzinę i ma już nową. Chłopaki są bardzo bystre i zdolne. Mówią dobrze po angielsku po sześciu latach nauki w szkole. W Europie daleko by zaszli. Tutaj ich marzenia nie sięgają wysoko. Jeden z nich chce być żołnierzem, drugi policjantem. Tego po prawej stronie matki adaptuje nasza Tereską G. (minister d/s misji w PP).

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.17.23

Ostatnia rodzina w tym dniu to rodzina Fryderyka (bez dwu najstarszych córek, które są w szkole w Bertoua). Od niedawna małżeństwo ze ślubem kościelnym. Już są wciągnięci do L'Equipe de Notre Damę. Są bardzo szczęśliwi i wdzięczni z tego by powodu. Dostałem dwa listy od ich dzieci, w których dziękują za ślub swoich rodziców.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.17.44

A propos Fryderyka to jak myślicie, co było jego marzeniem jak miał 17 lat i był tak poważnie chory, że prawie umierał. O czym mógł marzyć w takiej sytuacji tak młody człowiek w Afryce? Otóż żałował, że umiera i nie pozostawia po sobie żadnego potomka. Zwierzył się nam, że modlił się wtedy do Matki Bożej, aby mógł mieć przynajmniej jedno dziecko i wtedy dopiero umrzeć. Teraz jest bardzo szczęśliwy także  dlatego, że ma tak liczną rodzinę. Posiadanie dzieci to tutaj największe pragnienie wszystkich Kameruńczyków. My nie jesteśmy w stanie ich do końca zrozumieć.

Widzieliście na zdjęciu Vasti i jej ogromne kalectwo. Vasti jest w wieku dojrzewania i siostra Anna martwi się, aby ją ktoś nie wykorzystał. To się tu niestety zdarza. Natomiast największym marzeniem babci Vasti jest to, aby urodziła ona przynajmniej jedno dziecko. Podobnie jest w przypadku Mimi. Trudno nam sobie wyobrazić, aby ona mogła począć i wychować dziecko. Jej babcia natomiast chciałabym aby w przyszłości pozostawiła po sobie przynajmniej jedno dziecko. Dla nich życie bez pozostawienia po sobie potomstwa nie ma sensu, jest stracone.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.18.04WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.18.17

Na spotkaniu z okazji ślubów zakonnych siostry Raisy (wcześniej błędnie pisałem Larisy), a było to kilka dni po moim przyjeździe do Kamerunu, dowiedziałem się, że jedna z jej cioć strasznie przeżywała to, że poszła ona do zakonu i nie pozostawiła wcześniej żadnego potomka. Co ona zrobiła - mówiła. Mogła przynajmniej urodzić dziecko i zostawić rodzinie i potem pójść do zakonu. Jej życie teraz nie ma sensu. Decyzji Raisy nie zaakceptowała połowa jej rodziny, w tym jeden brat, i nie byli obecni na święceniach. Myślałem wtedy, że ta Pani się upiła i wygaduje takie rzeczy. Teraz wiem, że to było powiedziane poważnie. Wybór życia zakonnego w Afryce i życie w  celibacie wymaga tutaj dodatkowego wyrzeczenia się tego, co dla nich jest bardzo ważne od wieków.

Podam przykład jak jeden kleryk próbował połączyć jedno z drugim i przed wstąpieniem do seminarium, na życzenie rodziny, postarał się im pozostawić potomka. Na moich filmach z kościoła można go zauważyć. Otóż jemu nie udało się tak do końca. Jego partnerka zaraziła go AIDS i już zmarła kilka lat temu nie dając mu potomka. On jest cieniem człowieka. Nie wiadomo co z nim teraz zrobić. Wyświęcić na kapłana czy czekać aż lada chwila umrze. Trwa to już 11 lat jak jest diakonem. Po tym fakcie teraz  sprawę stawia się jasno i przed przyjęciem do seminarium przeprowadza się badanie lekarskie na AIDS. Gdy to zapowiedziano pierwszy raz, to ostatniej nocy przed badaniem stan kleryków zmniejszył się znacznie. Podobnie robi się w przypadku kandydatek na siostry zakonne. Siostra, która prowadziła takie rozmowy z kandydatami, mówiła, że jednym z częstych pytań było, jak uniknąć niechcianej ciąży. Siostry zorientowały się, że dziewczyny nie posiadają elementarnej wiedzy w tych sprawach.  Podjęły w szkołach szeroką akcję edukacyjną. Po jednej z takich lekcji podszedł do siostry młodzieniec i zapytał, co ma  robić i jak to pogodzić z tym, co mówi siostra, a tym czego chcą od niego rodzice. Jego rodzice uważają, że dopóki nie będzie miał dziecka, to nie jest prawdziwym mężczyzną. Widać, że akcję edukacyjną trzebaby zacząć od dorosłych. Ale to nie jest wykonalne.

Kolejna wyprawa była już innym razem samochodem z siostrą Edytą do Pani Natalii.

Pani Natalia jest osobą z upośledzeniem umysłowym nabytym po przebytej w młodości chorobie zapalenia opon mózgowych. Nie mówi, ślina jej cieknie z ust. Mieszka ze swoją matką. Jej matki nie ma na zdjęciu, bo tego dnia była w polu odległym o ok. 10 km. Drewniany domek wybudowała im siostra Edyta, jak pracowała tu w Doume pierwszy raz po opuszczeniu Rwandy ok. 20 lat temu. Pani Natalia ma już piątkę dzieci. Nie wiadomo, kto jest ich ojcem. Dwoje dzieci ma imiona polskie (Edyta i Mirek) jako wyraz wdzięczności za otrzymaną pomoc po ich urodzeniu od polskich misjonarzy. Tyle razy została wykorzystana. Tak współczują jej biali. Ale czy ona jest z tego powodu nieszczęśliwa?
Czy byłaby szczęśliwsza gdyby była sama? Śmiem w to wątpić po tym, czego tu się dowiedziałem o ich wyobrażeniu szczęścia. Trudno zresztą się dowiedzieć, bo nie mówi.

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.18.50WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.18.53

WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.18.56WhatsApp Image 2019-01-21 at 14.19.01

Odwiedziliśmy rodzinę Natalii, bo dzień wczesniej wpadła do nas jej córka Edyta, która jest tu w szkole obok nas w college. Wszystkie dzieci są zdrowe i ładne.

Zmieniony: środa, 23 stycznia 2019 20:09
 
Blog Staszka - 2019.01.19: Sportowcy. Ptaki. PDF Drukuj Email
Blog Staszka
środa, 23 stycznia 2019 18:56

Wczoraj po obiedzie wybraliśmy się do szkoły w Nkoum, by zawieźć produkty na dzisiejsze spotkanie pożegnalne ze mną. Będzie kadra nauczycielska, prezydent wioski i ks. proboszcz Ignacy. W sumie, z ich rodzinami będzie 15 osób. Ja zapewniam napoje (rozmaite - w tym piwo), siostra dokłada się do obiadu, a oni dają resztę. Prezydent wioski przywiózł na motorze banany na "bibkę". Podobno będzie jakaś super niespodzianka kulinarna dla mnie. Po obiedzie będzie dla nich film pt. "Niewidzialni". Jedyny film, jaki mi przysłał Maciek w wersji francuskiej. Tylko jedna osoba z tego grona ten film już widziała. Będzie się działo, bo oni potrafią się cieszyć.

Nie wiedzieliśmy, że nasza drużyna szkolna tego dnia rozgrywała mecz piłki nożnej z drużyną ze szkoły z sąsiedniej wioski, oddalonej o 3 km. Szli tam i z powrotem, w upale 34 stopni, na piechotę. Byli szczęśliwi, bo mecz wygrali. Zorganizowaliśmy im od razu picie. 20 litrów soku rozpuszczonego w wodzie poszło - w ciągu kilku chwil. Życzę drużynie Płomienia Pańskiego i Maćkowi dzisiaj takiego samego sukcesu piłkarskiego i takiej samej radości.

Dla Marysi poranny śpiew ptaków w drodze do kościoła. Bywało, że rozmawiały kiedyś  głośniej. Ten drugi film to płynne przejście od śpiewu ptaków do śpiewu ludzi - Jutrzni.

Zmieniony: środa, 23 stycznia 2019 19:05
 
Blog Staszka - 2019.01.18: Marabu PDF Drukuj Email
Blog Staszka
środa, 23 stycznia 2019 18:26

Tym razem moje afrykańskie spostrzeżenia będą dotyczyć czarów, czarowników, szamanów. Według statystyk (traktuj z dokładnością afrykańską), w Afryce chrześcijaństwo oficjalnie wyznaje  40% społeczeństwa, islam 20%. Jednak, jak pokazuje życie, wielu z nich de facto ciągle wierzy jeszcze w religie przodków. Musi minąć jeszcze wiele pokoleń, aby wyzbyli się tych wierzeń. Dlatego taki przypadek, że katolik rano idzie na Mszę św. i modli się o uzdrowienie z choroby, a po południu idzie w tej samej sprawie do czarownika - tutaj nie należy do rzadkości. W stolicy Yaounde, siostra zagadnęła pewną kobietę, która przyszła do kościoła z pełnymi torbami wypełnionymi darami i nie złożyła ich w ofierze. Jak się okazało, były to dary dla czarownika, do którego zamierzała się udać bezpośrednio po Mszy świętej. Chodziło o uzdrowienie jej chorego dziecka. Wcześniej, jak powiedziała wiele razy modliła się o to w kościele, ale bez rezultatu. Z wielkim trudem siostra wybiła jej to z głowy. Trudno jednak było przekonać tę kobietę, że to nie tak, że czarownik nie ma mocy uzdrowić jej dziecka. Siostra zaprowadziła ją do kaplicy Matki Bożej i tam razem odmówiły różaniec. Potem dała jej pieniądze i poradziła pójść z dzieckiem następnego dnia do szpitala. Potem widywała tę kobietę jeszcze kilka razy w tej kaplicy. Nie wie jednak, jak sprawa z dzieckiem się skończyła.

Kilka razy usłyszałem ostrzeżenie, że czarownicy (zwani tutaj marabu) są w stanie każdemu zaszkodzić, a nawet spowodować śmierć i powinienem daleko się od nich trzymać. Dowiedziałem się o przypadkach spowodowania chorób przez nich, czy rzucenia uroku na kogoś. Trudno mi jednak w to uwierzyć, że działają z mocą i póki co, nie odczuwam takiego strachu jak tubylcy, chociaż niektóre przypadki są rzeczywiście dziwne. Podam kilka przykładów.

Nauczyciel, którego poznałem, a siostra (miejmy nadzieję, że tylko żartobliwie) nazywa go czarownikiem, został parę lat temu zwolniony ze szkoły w pewnej miejscowości, i przeniesiony do innej. Przerzucanie nauczycieli w Kamerunie z miejsca na miejsce, to normalna praktyka w szkołach świeckich. Niestety, tak samo dzieje się w szkołach katolickich. To moim zdaniem zła praktyka rozbijająca rodziny. W odwecie ten nauczyciel rzucił klątwę na tego, który go zwolnił i życzył mu, aby uschła mu ręka. I rzeczywiście tamtego gościa zaczyna boleć ręka; w końcu, mimo długiego leczenia staje się bezwładna. Takie są fakty – ale czy to był przypadek, czy moc klątwy czarownika nauczyciela, że ręka uschła? Następny przykład. W Bafoussam (zachodnia część Kamerunu), gdzie opiekunką szkoły jest siostra pallotynka (byłem tam przez kilka dni w listopadzie), w jednej z klas jest syn znanego w mieście czarownika. Pewnego razu pokłócił się on z kolegą, złapał go mocno za rękę wypowiadając jakieś niezrozumiałe słowa. Chłopcu ta ręka zaczęła boleć. Przez pół roku ją leczył i w ogóle nie chodził do szkoły, często w tym czasie leżał w szpitalu. Potem wracał na krótko do szkoły i znowu wracał do szpitala. Teraz już chodzi do szkoły, ale ręka nadal nie jest całkiem sprawna i zaległości wielkie. Będzie miał jeden rok nauki do tyłu. Przypadek czy jednak coś oni mogą? Innego rodzaju przykład. W wiosce Nkoum, gdzie znajduje się nasza szkoła (którą wspólnie wyposażaliśmy w ławki, rzutnik, dokarmiamy dzieci, etc) jest kilku marabu. Wioska ma opinię opanowanej przez czarowników.

WhatsApp Image 2019-01-18 at 21.34.55Pokazywałem na początku mojego pobytu zdjęcie chłopaka z chorym kolanem, byłego ucznia ”naszej” szkoły. Rodzice chłopaka dostali od siostry dużą kwotę na leczenie chłopca, ale zamiast do lekarza - poszli do miejscowego marabu. A marabu pieniądze zwinął i stwierdził, że chłopiec jest opętany. Według niego chłopiec leciał małym samolotem, zahaczył o krzyż i doznał uszkodzenia kolana. Rana ma w związku z tym charakter „sakralny”, i nie może być uleczona. Z takim wyrokiem marabu nikt już nie śmie dyskutować i chłopiec nie będzie dalej leczony. Skoro jest opętany, to oby rodzice nie wyrządzili mu jeszcze jakiejś większej krzywdy. Strach przed czarownikami jest tu ogromny. Zadrzeć z czarownikiem nikt nie śmie bo wie, że to się może źle skończyć. Kolejny przykład: córka pewnej pani, która przychodziła z nią czasami do pracy u naszych sióstr, była podobno pięknym, radosnym, rozgadanym dzieckiem. Po rzuceniu uroku przez czarownika dziecko jest cieniem dawnej osoby. Powodem rzucenia uroku przez czarownika - zdaniem matki - była zazdrość sąsiadów, że ma tak piękne i urocze dziecko. Teraz, gdy patrzę na to dziecko, to nie potrafi ono się zaśmiać, prawie nie rozmawia, jest zastraszone i chorowite. Nie dziwię się, że strach przed marabu nie tylko tej matki, ale prawie wszystkich tutaj, jest duży. Czy to były przypadki, czy rzeczywiście  marabu działają z mocą – złą mocą?  A przede wszystkim, czy to jest sprawa marabu? Niezależnie od tego, jak ktoś sobie odpowie na to pytanie - faktem jest, że w Afryce marabu cieszą się niepodważanym autorytetem i przy tym całkowitą nietykalnością, chociaż w Kamerunie uprawianie czarów podobno jest prawnie zabronione. Jedną z pocieszających rzeczy, jaką tu usłyszałem (dotyczącą czarowników) jest to, że po przybyciu do Atoku polskich księży marianów po 2000 roku (to tam, gdzie wpadamy na kawę w drodze do Yaounde i gdzie jest małpka na drzewie oraz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia), wiele się zmieniło. Wcześniej ludzie byli przekonani, że wioska jest w rękach czarowników. Kiedy przybyli marianie i zaczęli opowiadać o Jezusie, lęk związany z marabu jakby zmalał. Także jedna z polskich sióstr Opatrzności Bożej w Ayosie (kolejna miejscowość na trasie do Yaounde, 34 km dalej za Atokiem, też tam byliśmy na kawie) usłyszała od miejscowych ludzi, jak marabu skarżyli się, że ich czary w ogóle nie działają na białe siostry i białych księży. To by oznaczało, że wyjście z czarów tubylców poprzez ewangelizację jest możliwe, ale to jeszcze długa droga. W internecie można sobie wrzucić hasło „czary w Afryce” i zobaczyć, co dzieje się tutaj w Afryce - w XXI wieku. Nadal odbywają się praktyki rodem ze średniowiecza (polowanie na kobiety uznane za czarownice, lodówka odpowiedzialna za hemoroidy, wyrok uniewinniający sądu w sprawie śmierci zatrudnionego pracownika u sióstr - nie dlatego, że ten był chory na AIDS, ale dlatego, że sędziowie nie chcieli narazić się Bogu białych). Innym powodem, dla którego ludzie tutaj udają się do marabu, jest chęć wykrycia sprawcy ich nieszczęścia. Większość tu wierzy, że za ich nieszczęściem zawsze ktoś stoi. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Trzeba więc znaleźć sprawcę swojego nieszczęścia, np. uderzenia pioruna w dom (bardzo częsty przypadek w porze mokrej). Szaman zawsze wskaże winnego i już wiadomo, kto źle życzył rodzinie i trafił dom piorunem. Np. zakropi oczy dziewczynie specjalnym płynem, ta nic nie widzi przez chwilę, potem wychodzi na ulicę, zaczyna coś widzieć i wskazuje pierwszego napotkanego (he, he, dobrze, że nie trafiło na mnie).  Wtedy następuje zemsta najczęściej w postaci podtrucia sprawcy. Wydaje się, że podniesienie poziomu wykształcenia i poziomu opieki medycznej jest bardzo potrzebne, aby tego typu praktyki nie miały miejsca. Jest to jednak praca na pokolenia. Niestety, nauka w szkołach publicznych nie jest za darmo (a prezydent zapewniał w czasie kampanii wyborczej, że jest za darmo), a w szkołach katolickich, gdzie poziom jest znacznie wyższy, sporo kosztuje, dlatego zachęcam do regularnego wsparcia tutejszej ludności. Jeszcze raz przypominam, że średnia pensja w Kamerunie to zaledwie ok. 270 zł. Stąd nawet niewielki datek tutaj dużo znaczy.

Pozdrawiam

Zmieniony: środa, 23 stycznia 2019 18:37
 
Blog Staszka - 2019.01.17: Traktowanie zwierząt. Śmierć Rajmunda. PDF Drukuj Email
Blog Staszka
środa, 23 stycznia 2019 18:00

Niejednokrotnie widziałem przewożone na motocyklach przeróżne rzeczy, w tym żywe zwierzęta. Np. dwóch pasażerów plus dwie owce, wszyscy siedzieli bez kasków jak zwykle. Kierowca na baku, a pozostali za nim. Zadziwia, że owce siedziały tak spokojnie. Inny obrazek: do położonej w poprzek deski był przywiązany żywy warchlak. Taki obrazek widziałem kilkakrotnie. Motocykl transportuje wszystko: meble, materiały budowlane, czasami pręty metalowe o długości tira. Ciągnie je po drodze, za sobą, bez  żadnej czerwonej wstążki. Inni użytkownicy dróg podchodzą do tego ze zrozumieniem i zwiększają ostrożność. Ale mistrzostwo świata należy się facetowi, który przewoził krowę motocyklem. Duża deska, prawie na szerokość auta, odpowiednio przymocowana do siedzenia w poprzek - a na niej żywa krowa. Co za widok !!. Nawet Kameruńczycy się za nim oglądali. Pomysłowość tych ludzi nie zna granic. Żywa krowa w bagażniku samochodu osobowego typu pick-up, czy warchlak na dachu autobusu, już nawet mnie przestał dziwić. Ale krowa na motocyklu to jest coś. Widziałem też, jak na targ w Bertoua jechał motocykl obwieszony ze wszystkich stron żywymi kurami, głowami do dołu.  Chyba kilkadziesiąt sztuk - nie mogłem się doliczyć, bo za szybko mnie wyprzedził. Zwierzęta są tu naprawdę źle traktowane, ale są do tego jakby przyzwyczajone. Nie wyobrażam sobie, aby w Polsce kura siedziała cicho w kościele przez kilka godzin. A tutaj kura podarowana jako dar na ofiarę siedzi przez kilka godzin do końca Mszy, i nie wydaje żadnego dźwięku.

Ostatniej niedzieli siedziałem właśnie blisko ołtarza, gdzie były złożone dary ofiarne. Miałem okazję obserwować poprawne (wzorowe, grzeczne) zachowanie dwóch kur. Owce na motocyklu nie wierzgają. Warchlak daje się związać i leży spokojnie. Krowa tak samo. Co tu się dzieje? Jak oni to robią?

...

WhatsApp Image 2019-01-13 at 22.04.41Żałowałem, że gdy opisywałem chrzest dzieci Wilego, to zapomniałem napisać kilka słów o starszym panu Rajmundzie. Był z żoną zarówno w kościele, jak i na przyjęciu. Dwa lata temu  obchodzili 50-lecie małżeństwa. To człowiek, o którym siostry mówią w samych superlatywach. Od samej młodości związany z Kościołem. Był katechistą i liderem wielu wspólnot. Do tej pory prowadził grupę Miłosierdzia Bożego. Nawet w niedzielę, gdy z nami rozmawiał, to tak jakby ewangelizował. Dzisiaj w nocy odszedł do Pana. Chwała Panu za jego życie.

Zmieniony: wtorek, 05 marca 2019 22:59
 
Więcej artykułów…
<< Początek < Poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 Następna > Ostatnie >>

JPAGE_CURRENT_OF_TOTAL
RocketTheme Joomla Templates