Obecność PDF Drukuj Email
Ku życiu - strona Zosi
niedziela, 20 marca 2011 15:18

Po ostatniej katechezie Wiesi na temat modlitwy osobistej i zasadniczego warunku jej zaistnienia, czyli obecności, nasunęło mi się kilka spostrzeżeń, zapewne zbieżnych z Waszymi, którymi się teraz z Wami dzielę.

Obecność, obecnie, a w języku angielskim jeszcze bardziej dobitnie bo presence to obecność ale i teraźniejszość, czyli ten sam termin, podkreślający jeszcze tu i teraz. Z kolei imię Jahwe też oznacza Jestem, Który Jestem (a nie byłem lub będę). Psychologowie i filozofowie twierdzą, że tak naprawdę istniejemy tylko w chwili teraźniejszej, bo tylko ona jest w naszym zasięgu; to co było, to tylko wspomnienia, doświadczenia; to co będzie, to kalejdoskop planów, marzeń, śnień i lęków – równie niestabilnych, jak obraz z kolorowych szkiełek (teraz plastykowych skrawków). Tak naprawdę żyje ten, kto umie żyć teraźniejszością. Kto to dzisiaj potrafi przez 24 godziny na dobę? Niektórzy z nas zapomnieli, że w ogóle istnieje taka możliwość.

Zastanawiałam się nad TERAZ, gdy przychodzimy do Pana Boga, przed Jego Oblicze. Ważna jest moja obecność ciałem, ale przede wszystkim moją psychiką, władzami umysłowymi, moim/Bożym duchem. To jest tak, gdy podejmuje się przyjaciela, przyjaciółkę, no, w każdym razie kogoś bardzo bliskiego i drogiego (zresztą podczas spotkania z „wrogiem” też trzeba być bardzo przytomnym!). Otwieramy przed nim nie tylko dom, ale przede wszystkim serce, swoją osobę, dajemy to, co mamy najlepszego, najlepszą zastawę, potrawy i swój czas bez nerwowego patrzenia na zegarek, odcinamy się od telefonu, wyłączamy TV. Skupiamy się całkowicie na drugim, nie myślimy o swoich sprawach, ich załatwianiu – bo oto jest okazja, nacieszamy się tą drugą osobą. Często tak jest po niewidzeniu się latami z przyjacielem - gdy się spotykamy, brakuje słów, żeby cokolwiek wyrazić, wyrażamy swą radość bardziej ciałem – w uściskach, poklepywaniu, rozradowanych oczach i tak bardzo poza naszą kontrolą, że aż się dziwnie wygląda – ale kto by się tym przejmował!

Ta obecność z drugim wymaga otwarcia drzwi, przekroczenia progu, wpuszczenia do naszego mieszkania lub wejścia do cudzego, otwarcia naszego wnętrza, czyli, krótko mówiąc, podjęcia ryzyka, że zostanie się może i zranionym – o tym była mowa w katechezie. Może dlatego modą zachodnią wolimy coraz częściej podejmować gości poza domem, w lokalach, bo i mniej pracy – co najwyżej koszt postawionego posiłku, no i bez ryzyka, że wyśmieje jak mieszkamy, skrytykuje, obmówi.

Obecność to także uwaga i słuchanie. Nie ma mowy o podzielności uwagi! Nie obieram ziemniaków, gdy spotykam się z drugą osobą. Co to za spotkanie, randka, gdy odbieram telefony, załatwiam interesy, smażę rybę! Ten drugi ma prawo wtedy czuć się jak intruz. Ta prawdziwa obecność to także uważność na emocje i gesty drugiej strony, odczytywanie wzruszenia w drżącym głosie, smutku w wyrazie twarzy, zmian w timbrze głosu, nawet natężeń barwy tęczówki! Jak to bogactwo komunikatów zauważyć, gdy obieramy kartofle! Raczej uważamy, żeby się nie skaleczyć! Słucham. Pozwalam wypowiedzieć się do końca, nie wpadam nerwowo w zdanie. Trenowanie obecności przed Panem Bogiem przenosi się potem na bliźnich. Człowiek jest bardziej świadom tego, żeby nie paplać, nie żartować cudzym kosztem, nie dokuczać własną głupotą. I zysk nie do odrzucenia – żyję teraźniejszością, chłonę ją całą sobą, nie mam wtedy czasu na medytowanie przyszłych lęków, tylko rozwiązuję na bieżąco pojawiające się realne zadania. I tyle.

Zosia

 
RocketTheme Joomla Templates